Ta opowieść zdała się przejść bez większego echa. A to, moim zdaniem, wielka szkoda!
Jack Sparks, dziennikarz i celebryta, postanawia napisać książkę o zjawiskach nadprzyrodzonych. Sęk w tym, że absolutnie nie daje im wiary, drwiąc z religii, demonów i wszelkiego rodzaju anomalii. Książka ma umocnić jego kontrowersyjny wizerunek i sprawić, że wszyscy będą mówić. Mówić o nim, Jacku Sparksie, bo tak naprawdę to jest jego cel. Książka to tylko środek do jego osiągnięcia.
Książka zapowiada się banalnie i takie wrażenie towarzyszy nam przez kilkadziesiąt stron. Sparks uczestniczy w egzorcyzmie, z którego jawnie się naigrywa. Demon, który opętał dziewczynkę, nie jest z tego zadowolony. Dalszy ciąg jawił mi się jako oczywisty: Sparks będzie nadal irytował, a demon z demoniczną siłą próbował go dopaść, by na ostatku pokazać mu, kto zacz. Oj, jak bardzo się pomyliłem!
Druga część książki pokazuje, że to nie jest prosta historia o duchach i diabłach. To nie jest nawet zawiła historia o duchach i diabłach. Ona po prostu wykręca mózg. Jack Sparks z płaskiej, jednowymiarowej postaci staje się bohaterem intrygującymi i tragicznym, a wydarzenia, które pchają go do kulminacji… no właśnie, kulminacja. Panie Arnopp, zagrałeś mi na nosie. Zagrałeś tak, że zatańczyłem.
Przeczytajcie „Ostatnie dni Jacka Sparksa”, bo ta książka naprawdę na to zasługuje.