Mam przed oczyma linię brzegową Wyspy Wielkanocnej: miejsce styku wód oceanicznych z lądem wyznaczają kostropate kamienie, urwiska i ciemne, ostre skały ze zwietrzałej lawy, kontrastujące z białymi rozbryzgami piany. Owa fizyczna granica w pierwszej połowie XVIII wieku stała się granicą metaforyczną. Naprzeciw siebie znalazły się wówczas dwie kultury, dwie cywilizacje, dwa światy, które stanęły twarzą w twarz – i weszły w interakcję, którą trudno nazwać porozumieniem.
Europejczycy – choć w sumie nie tego szukali – odkryli jeszcze jedną małą wyspę na Pacyfiku.
Mieszkańcy małej wyspy na Pacyfiku – choć niczego nie szukali – odkryli, że istnieją ludy odmienne od Polinezyjczyków.
Na przestrzeni kilkudziesięciu lat (1722–1786) do brzegów Rapa Nui, która wówczas jeszcze nie nosiła tej nazwy, przybili kolejno Holendrzy, Hiszpanie, Brytyjczycy i Francuzi. Za każdym razem z innego powodu, w innym celu, z innym nastawieniem i z odmiennymi wyobrażeniami: pierwotnymi, które kształtowały ich oczekiwania – i wtórnymi, które unosili ze sobą, odpływając. Ale też za każdym razem było to spotkanie dwóch różnych rzeczywistości; jego owoc stanowiły pisane przez Europejczyków teksty: dzienniki pokładowe, raporty, wspomnienia.
Autorzy kierowali je do swoich mocodawców albo do czytelników żądnych egzotycznych opisów; musieli sporządzać sprawozdania z ekspedycji lub przeciwnie, chcieli pochwalić się własną, rzekomo doniosłą rolą. Prezentowali zróżnicowane wykształcenie i wrażliwość. Wszystkie te okoliczności – i wiele innych – znajdują odzwierciedlenie we wspomnianych tekstach, a co za tym idzie, wpływają na obraz Wyspy Wielkanocnej, jaki się z nich wyłania. Losy owych relacji także były rozmaite: konfiskowane, zaginione, zapomniane, deprecjonowane, ukazywały się z opóźnieniem, w niewłaściwej kolejności, przekładane na rozmaite języki, nierzadko zmanipulowane, poskracane, niefachowo zredagowane