Wiersze Marka Maja brzmią tak, jakby powstały przed stuleciem. Najlepiej się czują w środowisku konwencji wiersza regularnego, rymowanego wyraźnie, trafnie, zręcznie, ale nierzadko i z odkrywczością świadczącą o tym, iż nie zostały zapomniane lekcje awangardowego eksperymentu. Poeta świetnie porusza się po muzeach i magazynach dawnych konwencji lirycznych oraz systemów wersyfikacji. Wykazuje słuch pozwalający swobodnie dobierać słowa do brzmień i brzmienia do słów, budować zdania i frazy o naturalnym toku i rytmie, ale mieszczące się w rygorystycznej mierze sylabizmu. Jego kunszt wierszotwórczy nie zabija jednak głębi przesłań, tylko je wzmacnia. Sprawności towarzyszy bowiem dystans, wynikający ze świadomości autora. Kiedy więc wkracza na obszary tradycji, spotyka się tam z duchem Tuwima, Gałczyńskiego albo Leśmiana i wtedy jedyną możliwością ekspresji okazują się intertekstualne dialogi i parafrazy: od parodii po trawestację. Ale głównym celem Marka Maja jest odnalezienie drogi kontynuacji i metody rozbudowy poskamandryckiego modelu poezji. Jego wiersze pokazują, iż obwieszczenia o śmierci dawnych poetyk okazały się przesadzone, a wzorce dawno porzucone jako nieodpowiadające duchowi współczesności, wcale nie zostały wyczerpane i nadal mogą służyć jako pełnoprawny język artystyczny. z posłowia Piotra Michałowskiego