Lubicie słuchać muzyki w czasie czytania?
Ja zwykle wolę czytać w ciszy, jednak przy „Nikczemnej fortunie” postanowiłam włączyć sobie playlistę na Spotify dedykowaną tej właśnie książce (wydaje mi się, że została stworzona została przez fanów, ale świetnie pasuje!).
„Foul Lady Fortune” czytałam już w sumie trzykrotnie. Pierwszy raz, gdy ukazała się w oryginale, potem wersję polską przed korektą i na koniec właśnie tę finalną. I wiecie co? Z każdym czytaniem kocham tę historię coraz bardziej. Głównie za sprawą Rosalind, która intrygowała mnie już w poprzednich książkach Chloe Gong.
Tutaj dostaje swoje pięć, albo nawet dziesięć minut. Dowiadujemy się kim się stała po wydarzeniach „Burzliwych zakończeniach”, a najbardziej bezspojlerowo mówiąc zostaje szpiegiem i udawaną żoną…
Coś za ci bardzo lubię pozostałe książki autorki, jak również FLF, to wątki związane z polityką, bardzo podoba mi się obok relacji bohaterów na ono znaczenie. W wielu książkach całe to tło jest mało istotnym elementem, a tutaj ma swoją rolę i jest istotne w kontekście akcji.
Uważam także, że w tej książce każdy mały element ma znaczenie. Czytając musiałam bardzo uważnie zwracać uwagę na gesty bohaterów, a mimo to mam wrażenie, że są kwestie, które mi umknęły. Jednoczenie miałam dużo frajdy wyłapując niektóre niuanse.
Nie mogę także nie wspomnieć o tym, że zakończenie zmiotło mnie z planszy i wywaliło z kapci. Bo wiecie, z jednej strony niejako się spodziewałam, a z drugiej… No z drugiej okazało się, że prawie z niczym nie trafiłam. Jednak to dobrze, bo to oznacza, że autorka nie wypada z formy i dalej potrafi nieźle namieszać. Poza tym oczywiście zakończyła w takim momencie, że chciało mi się krzyczeć wiedząc, że nie mam przy sobie następnego tomu, a bez względu na to, że ile raczy czytałam, za każdym razem szokowało tak samo.
Nie mogę się doczekać aż dostaniemy informację o premierze kolejnego tomu, bo już przebieram nogami w oczekiwaniu!