Debiut i od razu trafiamy na dojrzale skonstruowaną fabułę w oparciu o prozę życia. W tym wypadku życie mocno igra sobie z uczuciami głównej bohaterki, a jedyne co daje to plasterki na pocieszenie. Wiele jest jej odebrane, ma do dyspozycji skrawki, z których musi w zastępstwie ułożyć swoją nową drogę. I o ironio, zawodowo doradza innym jak żyć. Czy najtrudniejsze nie będzie to, gdy musi roztrząsać problemy ludzi, którzy wyznają zasady sprzeczne z jej ideałami ? Jak pomóc komuś, kto z naszego punktu nie docenia tego co ma i wikła się coraz mocniej w narosłe konflikty z bliskimi? Jak wskazać drogę innym, skoro samemu jest się zbłąkanym?
Podczas tej rozmowy łapałam się za pusty brzuch i myślałam o tym, jaki świat jest niesprawiedliwy. Kobiety przepełnione miłością bywają niezdolne do rozrodu. Te, które mogą i rodzą, często nie powinny. A aborcja? Lepiej jest zabić, kiedy inne nie mogą mieć dzieci, czy urodzić i tłamsić, niszczyć, życie demolować? Lepiej jest to życie odebrać maleństwu skrytemu w bezpiecznym gniazdku czy znikome poczucie bezpieczeństwa zabierać mu, gdy już jest po tej gorszej stronie brzucha? Kto bardziej krzywdzi? Kto robi więcej szkody? Bałam się takich myśli. Bałam się odpowiedzi. (s.26)
Krzyczkowska nie narzuca jednego punktu widzenia. Nie daje czytelnikowi gotowych odpowiedzi. Nie ocenia. A do tego tak umiejętnie plecie losy Laury i jej bliskich, że dostrzegamy oczywistości zaszłych sytuacji, ale nie możemy przewidzieć ludzkie...