Irena Małysa przez kilka lat znana była jako autorka jednej serii kryminalnej z Baśką Zajdą. „Mosty na Wiśle" jej repertuar rozszerzyły, pokazały coś innego, historię, w której motyw kryminalny może i jest szkieletem, ale to ta strona historyczno-obyczajowa porusza najmocniej. Bo jest to opowieść, która toczy się dwoma torami - w czasie II wojny światowej tj. W latach 1939-1945 oraz w 1993 roku. Punkt wspólny? Kraków. Kraków raz podzielony, raz połączony mostami, które są świadkami radości i zdarzeń tragicznych. Wydarzenia z czasów wojny poznajemy oczami młodej dziewczyny, Hani, której życie, jak wszystkich krakowian, zmieniło się z dnia na dzień. Jej losy, to, czego jest świadkiem, to zdarzenia wstrząsające, które budzą mocne, przytłaczające wręcz emocje. Autorka dba o wiarygodność historyczną, dobrze osadza losy bohaterki w tym, co faktycznie wtedy się w Krakowie działo. Rok 1993 to z kolei zagadka kryminalna i przyjemnie nieszablonowa męska postać śledczego, którego poznajemy zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Te czasy rozładowują te okropnie przyjmujące emocje, które towarzyszą historii wojennej, wrzucają czytelnika na znane tory ciekawości skierowanej na zagadkę kryminalną. Która zresztą zbudowana jest sprawnie - może nie jest najtrudniejsza, części rozwiązania pewnie da się domyśleć, ale mam wrażenie, że to przy tej książce nie ma znaczenia, gdyż zadaniem śledztwa kryminalnego jest po prostu zaprowadzenie emocjonalnego balansu. Podoba mi się to, co autorka tutaj pokazała - wiarygodność historyczna, solidne zrozumienie emocji to zdecydowanie jej mocne plusy. To coś nowego, ale też nadal można w tym wyczuć autorkę jaką znamy - choćby w samym prostym stylu opowieści, krótkich zdaniach i przeświadczeniu, że przeszłość nieustannie wpływa na teraźniejszość.