„Ronin”, kultowe dzieło Franka Millera, wraca po latach w nowym, wzbogaconym o masę dodatków wydaniu. Kto nie ma, ma okazję nadrobić, bo warto, kto ma, śmiało może wymieniać starą edycję, bo ta piękna jest. Czy jest to komiks warty takiego wydania, można dyskutować, ale to Frank Miller z młodych lat, może jeszcze nie tak wyrobiony, jak w swoich najlepszych dziełach, ale już doskonały.
Frank Miller, niegdyś legenda i reformator komiksu, twórca „Powrotu Mrocznego Rycerza”, serii „Sin City”, powieści graficznej „300” czy wybitnego runu „Daredevila”, że wymienię tylko kilka najważniejszych. Dziś ten gość to cień dawnego siebie, rysuje pokracznie i brzydko, rzadko robi coś nowego, a jeśli robi, odtwarza już dawne własne schematy, zamiast tworzyć. Szkoda. Na szczęście są wznowienia takich dzieł, jak to.
Miller daje tu upust swojej fascynacji zarówno feudalną Japonią, jak i cyberpunkiem, którego swoją drogą jest przecież współtwórcą. Oferuje nam ciekawą, wypełnioną przygodami i fantastycznymi wizjami akcję, która wciąga, urzeka klimatem i potrafi zachwycić rysunkami – wtedy jeszcze prostszymi, ale już urzekającymi, dopełnionymi fajnym, pastelowym niemal, nastrojowym kolorem o ograniczonej palecie barw. I jeszcze to wydanie – twarda oprawa, mnóstwo dodatków… Warto mieć i warto znać.