„Trzeba go spalić?” - już ponad dziesięć lat Didier Eribon zadał to pytanie w stosunku do Georgesa Dumezila. Pytanie to nasuwa się również w wypadku Mircei Eliadego. Karmiona nowymi odkryciami na tematy jego osobowości debata tocząca się wokół postaci rumuńskiego religioznawcy i jego testamentu intelektualnego staje się coraz ostrzejsza. W USA zarzuty wysuwane pod adresem wątpliwej przeszłości Eliadego posuwają się tak daleko, że wręcz kwestionuje się całą dyscyplinę historii religii, którą na początku lat sześćdziesiątych Eliade wskrzesił na kontynencie amerykańskim. Niedawno można było usłyszeć żądanie, by katedrę historii religii na Uniwersytecie Chicagowskim, której nadano jego imię, nazwać jakoś inaczej. Noblista Saul Bellow, który dobrze znał Eliadego, przedstawił go w swej ostatniej powieści jako obmierzłego antysemitę próbującego ukryć własną przeszłość w ten sposób, że kultywuje przyjaźnie z intelektualistami pochodzenia żydowskiego.