Nie widzę powodu, dla którego ta książka w ogóle powstała. Na rynku jest masę retellingów mitów greckich, a a ta nie ma w sobie nic oryginalnego. No dobra, może jest napisana trochę ładniej, ale w warstwie fabularnej to cały czas to samo. Niektórzy muszą się pogodzić z faktem, że nie da się napisać o wojnie trojańskiej z perspektywy kobiet (a przynajmniej tak, żeby być w miarę wiernym oryginałowi), bo poematy Homera nie dają do tego pola. Kobiety nic nie znaczyły w starożytnym świecie i nie robiły za wiele. Z tej przyczyny Milczenie dziewcząt jest przeraźliwie nudne, bo przez prawie 400 stron czytamy tylko o tym, że Bryzejda spaceruje po obozie, od czasu do czasu idzie sobie poplotkować z innymi brankami i dzieli z Achillesem łóżko. Nic więcej. Być może dałoby się z tego coś ukręcić, jeśli autorka chociaż spróbowała nadać jakiś rys charakterologiczny swojej głównej bohaterce, zgłębiła się w psychikę osoby, która w wojnie straciła wszystko, razem ze swoją wolnością, bo nie - napominanie co chwila, że straciła trzech (czy tam dwóch) braci to nie jest ani dobre, ani interesujące ukazanie traumy. Nie mówiąc już o tym (a jest to niestety powszechne w "feministycznych retellingach czegokolwiek), że Bryzejda jest chodzącą dobrocią, troszczącą się nie tylko o swych prześladowców, ale też o żołnierzy wrogich armii, zwierzęta, no o wszystko. Nie ma niczego złego w zbudowaniu postaci kobiecej, która jest niemiła, oschła, być może czasami okrutna lub niesprawiedliw...