Zastanawiam się, co czuli rozmówcy Sukhdev Sandhu, gdy zapoznali się z treścią książki. Czy cieszyli się pięknem zdań, wyjątkowym klimatem oraz cytatami zaczerpniętymi z literatury? Czy toneli w uczuciach, dumni, że autor odbił je tak, jak przedstawili? A może byli zirytowani czarno-białą perspektywą, skupianiem na negatywnych emocjach, ogólnikami jako ceną za zgrabny język oraz klimat? Niestety nie uda mi się tego dowiedzieć, czego ogromnie żałuję, bo od tego zależy cała moja relacja z autorem.
Sukhdev chciał odbić to, co widział i usłyszał w ukrytym przed turystą mieście, więc ciężko mi określić, gdzie coś jest jego myślą, gdzie myślą kogoś innego. Granica jest zatarta, a ja nie wiem, czy nie lubię autora, czy niektórych z jego rozmówców. Bo gdzieś pomiędzy pięknem zdań wkrada się ugładzone dzielenie ludzi na rasy, narzekanie określone zostaje „biadoleniem“, a niewrażliwość związana ze zdrowiem psychicznym rzuciła mi się w oczy. To natomiast tylko malutki wycinek z tego, na co w czasie lektury kręciłam nosem. Jako całość jego teksty opierają się na klimacie, uczuciach oraz pięknym języku, co tworzy fascynującą nocną podróż po Londynie. Tyle że czasami jest czarno-biało, czasami jest niefortunnie językowo (wręcz obraźliwie i nie mogę stwierdzić, czy to wina autora, czy osoby tłumaczącej), czasami naiwniutko. Przez to w trakcie lektury z tyłu głowy ciągle świeciła mi się czerwona lampka.
Sukhdev Sandhu ma wyjątkowy dar ...