Co za bzdury.
"Był to doprawdy przedziwny widok, maleńka postać o ciemnych włosach siedząca w rogu, z nogami dyndającymi w powietrzu, całkowicie pochłonięta wspaniałymi przygodami Pipa, starą panną Havisham i jej zapajęczonym domem, bez reszty urzeczona magicznym urokiem, jaki roztaczały słowa wielkiego powieściopisarza Charlesa Dickensa".
Matylda to czteroletnia dziewczynka, której rodzice nie pochwalają czytania książek, więc całkiem sama chodzi do biblioteki i czyta Dickensa (co na to opieka społeczna? Pal sześć chodzenie samemu po mieście w tym wieku, ale czytanie Dickensa może jej poważnie zaszkodzić). W tym momencie osłabłam, a przeczytałam dopiero siedemnaście stron. Zresztą co tam Dickens, pani bibliotekarka zadbała, żeby mała przeczytała np. Tessę d'Urberville Hardy'ego, nie ma co, idealna lektura dla CZTEROLATKI.
Na szczęście okaże się (straszliwie zaskakująco), że Matylda jest wyjątkowa. Kurtyna, fajerwerki, owacje na stojąco. Reszta książki plus zakończenie to zbyt wiele jak na moje słabe nerwy. Dawno nie czytałam takich głupot.