Fragment: [...] Skinęła na niego zrezygnowana. – Jesteś uzbrojony? Pokręcił głową. – Załatwmy to bez broni. – Nie ma sprawy. Jeśli rzeczywiście był zaprawionym w bojach weteranem, to bez wątpienia miał przy sobie z pół tuzina broni różnego rodzaju: ogłuszacz, ostrze ukryte w klamrze u pasa, elektrokastety, a może nawet długopis miotający pociski. W każdym razie Dirisha miała je wszystkie. Póki co trzymał puste dłonie tak, by je widziała, ale to akurat nic nie znaczyło. Jeśli starcie przybierze dla niego niepomyślny obrót, może sięgnąć po broń. Ona by się nie zawahała. Zwycięstwo stanowiło powód do dumy, walka fair niekoniecznie. Póki co jednak, musiała się przekonać, na co go stać… Herbacianoskóry wysunął lewą stopę o kilka centymetrów i obrócił się nieznacznie. Uniósł obie ręce – lewą wysoko, prawą niżej – i usztywnił palce, przyciskając kciuki do wnętrz dłoni. Znajdował się w odległości czterech metrów. Dirisha przybrała postawę neutralną; stała odprężona, przyglądając się przeciwnikowi, by określić jego styl. Bez wątpienia opanował któryś ze stylów zaczepnych, najprawdopodobniej też nie mieszał go z elementami innych. Niewykluczone, że osiągnął w nim prawdziwe mistrzostwo, ale jego postawa zdradzała o wiele więcej niż powinna. Naprawdę doświadczony ronin starałby się maskować aż do ostatniej chwili. Herbacianoskóry przesunął się do przodu o pół metra. Jego ruchy były oszczędne, jak bokser nie odrywał stóp od ziemi. Karate lub kung-fu, wywnioskowała Dirisha. Albo któraś z ich niezliczonych odmian. [...] KSIĄŻKA AUTORA POWIEŚCI ZE ŚWIATA GWIEZDNYCH WOJEN, OBCEGO I CONANA! Droga to życie. Życie to walka. Dirisha wie to lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie wolno ani na chwilę stracić czujności, nie wolno ani na chwilę zapomnieć, że za rogiem może czyhać śmierć. Szkoła Matadorów, miejsce, gdzie tacy jak ona mają uczyć się od siebie nawzajem, oferuje jej wytchnienie. Ale czy na długo? Zostań Matadorem. Bądź zawsze gotowy do walki. Na śmierć i życie. Z każdym. O wszystko.