Fragment:
– Mówiono nam, że to mały, prywatny pensjonat – powiedział i spojrzał na kumpla, jakby szukał u niego wsparcia.
– Nie chcemy, żeby nam przeszkadzano. Dlatego wybraliśmy to miejsce.
Honor Shaw zerknęła na mężczyznę w ciemnym garniturze i przeraźliwie zielonym krawacie, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Od ośmiu lat prowadziła pensjonat i zawsze respektowała wszelkie wymagania klientów. Ale
ten facet z silnym brooklińskim akcentem i rozbieganymi oczkami nie wyglądał na turystę. Poza tym żądał zbyt wiele.
Chrząknęła, a następnie uśmiechnęła się do gości.
– Mam tutaj pięć pokoi – powiedziała.
– Oczywiście chętnie przyjmuję rezerwację na wszystkie, ale pan i pan...
– Zerknęła do książki, lecz pod dzisiejszą datą nie było żadnych nazwisk.
– Ale panowie zamówiliście tylko dwa.
Mężczyzna rozluźnił krawat, nic jednak nie powiedział. Honor sięgnęła po słuchawkę.
– Na wiosnę przyjeżdża do Natchez bardzo dużo gości – wyjaśniła.
– Kwitną azalie i wszyscy chcą je zobaczyć. Może zadzwonię i sprawdzę, czy są jakieś wolne pokoje w innym hotelu.
– Nie.
Honor aż drgnęła, kiedy włochata męska dłoń przykryła jej rękę.
Odłożyła słuchawkę i cicho westchnęła.
– Nie – powtórzył mężczyzna. – Nie chcemy, żeby ktoś się nami za bardzo interesował.
Potrzebowała chwili, by się uspokoić. Wiedziała, że z gośćmi bywa różnie. Jedni są mili i uprzejmi, a inni neurotyczni albo wręcz niegrzeczni. Cała sztuka polegała na tym, by się z nimi właściwie obchodzić, a ona, Honor Shaw,
radziła już sobie w gorszych sytuacjach, mimo iż miała tylko dwadzieścia siedem lat. Po śmierci ojca rozkręciła interes, wychowując samotnie córkę, więc nie miała zamiaru poddać się i teraz.