„Małe sekrety” autorstwa Jennifer Hiller to thriller o dużym i ciężkim ładunku emocjonalnym. Opowiada bowiem losy małżeństwa Marin oraz Dereka, których beztroskie życie rozsypuje się bezpowrotnie w momencie porwania ich czteroletniego synka.
Pogrożona w rozpaczy para zdaje się oddalać od siebie każdego dnia, próbując każde na swój sposób radzić sobie z narastającą depresją. Ogromne poczucie winy, niewyobrażalny ból i nieustająca tęsknota za Sebastianem wpływają destrukcyjnie na zgodne i szczęśliwe dotąd małżeństwo. Upadek ostateczny tych dwojga ludzi zdaje się być w tym przypadku nieunikniony. Czy tak się stanie? Czy małżeństwo Marin i Dereka przetrwa koszmar, który ich dosięgnął? Kto porwał małego Sebastiana? Czy chłopiec został zamordowany? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi musicie poznać sami sięgając po książkę, do czego zachęcam.
Jennifer Hiller stworzyła w tej książce intrygującą fabułę, która przeraża już na samym wstępie. Bo co może być gorszym koszmarem dla kochającego rodzica niż utrata dziecka? Co może wyniszczać skuteczniej niż okrutna świadomość, że nie jesteśmy mu w stanie pomóc? Co może budzić większy strach od paraliżującej obawy o jego bezpieczeństwo? Odpowiedź na te pytania jest oczywista i zna je każdy z nas- rodziców. Również każdy z nas jest gotów do największych poświęceń, by nie musieć nigdy szukać a nie odpowiedzi.
Fabuła książki pomimo swego ciężaru psychicznego nie należy do tych górnolotnych. Wydaje się być nawet nieco oklepana- szczęśliwe małżeństwo, któremu ktoś nagle porywa ukochane dziecko, rujnując w jednej sekundzie życie to scenariusz przerabiany już na wiele rozmaitych sposobów. Jednak to, co zasługuje na największe uznanie w małych sekretach to umiejętność zobrazowania całej palety uczuć zrozpaczonej matki. Jennifer Hiller zrobiła to na tyle skutecznie, że współprzeżywałem dramat Marin I Dereka, co tylko potęgowało ostateczny odbiór książki. Fani thrillerów psychologicznych będą tą pozycją zachwyceni, zresztą nie tylko oni. Mnie się bardzo podobało. Przekonajcie się sami…