Nazywam się Wojtek Kowalski. Jestem prowincjonalnym adwokatem w mieście średniej wielkości. Adwokatem był mój dziadek, adwokatem był mój ojciec, adwokatem jest mój syn.
Nie uważam, żeby moje życie jest jakoś specjalnie było interesujące, ale chciałbym podzielić się historiami i zdarzeniami, które mnie ukształtowały albo zapadły w pamięci na tyle głęboko, że warto je przekazać dalej.
Na ogół nie wiemy, w którym momencie zostaliśmy zainfekowani. Nie znamy tej chwili, w której zdecydował się nasz los. Nie wiemy, który pocałunek zawiódł nas w otchłań miłosnych cierpień, ani kiedy zrodziła się w naszym organizmie pierwsza chora komórka. Nie dostrzegamy tej drobiny piasku od przesypania której, wszystko już jest przesądzone. Ja zaś ten moment widzę wyraźnie. Nawet teraz pod opuszkami palców odczuwam szorstkość tamtego rypsu. Pamiętam też wstydliwą niemoc sięgnięcia stopami podłogi. Jest faktem – nie broniłem się. Nie broniłem się, bo nie przeczuwałem zagrożenia.
A może wprost przeciwnie – może chciałem tego, bo pociągała mnie tajemnica rytuału? Tajemnica formy, tajemnica reguł. Kogóż nie pociąga jakaś tajemnica? Wszyscy ulegamy niezaspokojonej chęci poznania. Nawet najtęższe umysły w pełni przecież świadome zagrożeń, bywają uwiedzione tajemnicą. Porzucane są potem wpół drogi albo u kresu swych dni.
Cóż po mnie zostanie? Ten wierszyk dałabym jakoś na początek książki po dedykacji?
Garść liści pomiętych,
Cień szary na ścianie
I chyba nic więcej.
A z pragnień ukrytych
I choćby najszczerszych
Słów drobne okruchy
Rzucone w złe wiersze.
A przecież istniałem
W tym domu na piętrze
Gra dotąd tam jeszcze
oddechem powietrze.