Dziennik przyszłości. To moja wersja tytułu powieści Daniela Boulangera. Autor nadał inne miano swej opowieści – „Lustro”. Równie ciekawe, przejmujące aż do kości. Pod warunkiem jednak że znamy treść opowieści.
Oto mamy małe miasteczko we Francji. Małe troski, szare ulice, rozmowy na takie – jakie tematy. Ktoś się potknie, inny zaśmieje się zbyt głośno. Mieszkańcy miasteczka niczym innym się nie zajmują. No, może od czasu do czasu wędrują do biblioteki. Króluje w nim pan Meurtre.
Nikt nie wie że bibliotekarz pisze coś w rodzaju kroniki. Jak zapewne Czytelnik wie kronika to opis przeszłych wydarzeń w ciągu chronologicznym. Oczywiście dodawanie słowa „przeszłych” w definicji kroniki jest zbędne. Nikt nie potrafi przedstawić przyszłe wydarzenia. „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”, mówi Pismo Święte. I tak jest. I tak powinno być.
Ale nie w powieści Boulangera. „Dziennik przyszłości”, i wszystko jasne. Pan Meurtre wieszczył, przewidywał. I to co zobaczył w głowie – zapisywał. Zapiski dotyczą miasteczka i jego mieszkańców. Tuż po śmierci bibliotekarza, która nastąpiła prawie na samym początku powieści, odkryto ów „profetyczny” manuskrypt, i zaczęto go skrupulatnie czytać.
Ludzie, którzy poznali treść „proroczego” rękopisu ( a to prawie wszyscy mieszkańcy miasteczka), są przerażeni. Stali się podejrzliwi, a oglądając się za siebie, pytają czy gdzieś za rogiem nie czai się ich Los. Czyli śmierć.
...