Nie spodziewałam się tego.
Opis sugerujący "poruszające love story" chyba upadł na głowę. Tu zadziało się coś, na co czytelnik, podchodzący do lektury jak do kolejnej zwykłej powiastki o nastoletniej miłości, nie mógł być przygotowany.
Mieszkańcy brytyjskiej wyspy, na której żyje Caitlin są... potworami w ludzkiej skórze. Nawet na pozór najbliższa przyjaciółka głównej bohaterki zachowuje się, jak niespełna rozumu. Co chwilę uruchamiała mi się lawina pytań i niedowierzania. Krzyczałam w myślach — "co się dzieje z tymi ludźmi?!", bo zupełnie nie rozumiałam mechanizmów według których działali. I w takie społeczeństwo trafia Lucas — tajemniczy wędrowiec, od razu zwracający na siebie uwagę. Początkowo nie robi niczego szczególnego, po prostu istnieje. I jest inny. I to im wystarczy, by rozpocząć polowanie.
Opisany w książce morski klimat robi niesamowitą robotę. Caitlin dzieli się głębokimi przemyśleniami i dynamicznym opisem swoich emocji, lecz mimo to wydaje mi się, że nadal nie udało mi się jej dobrze poznać. Jej ojciec mimo swojego problemu alkoholowego to wspaniały towarzysz doli i niedoli. Jest też brat, Dominik, z pozoru tak bezmyślny jak reszta wyspiarzy, lecz... może jednak nie do końca?
A Lucas? Cóż, on jest największą tajemnicą. I chyba lubi nią być. Pojawiać się, by zaraz zniknąć. Widzący więcej niż zwykły śmiertelnik. Harmonizujący z naturą, wyczulony na krzywdę niewinnego człowieka. A do tego intrygująco piękny z zewnątrz. I jak tu...