Napisane z tęsknym spojrzeniem, co kryje się na obcych planetach. Joseph Rosny to pisarz zagadka. Modernistyczny partykulant, który w Polsce jest praktycznie nieznany. Dziwne, bo ów francuskojęzyczny bajarz Sci-Fi pochodzenia belgijskiego inspiruje wywodami, jak spotkanie pozaziemskie prowadzi do samopoznania czy do wspólnie budowanej przyszłości - dalekosiężnej w widywaniu nowej historii dla dwunożnych istot. Historia bez bitew, lecz czyste źródełko napędzane troską o drugie życie z innego wymiaru. Nie ukrywam, że czekam na wydanie ,,La Mort de la Terre'' w naszym kraju, ale obawiam się, iż nigdy nie dostąpię tego zaszczytu. Dlaczego akurat ten tytuł?, ponieważ traktuje o dosyć poważnym problemie ludzkości, kiedy woda wyschła na ojczystej planecie - sam koncept jest wspaniały, przyznacie?
A o czym jest ,,Lot w nieskończoność"? O podróżnikach z kosmosu, którzy lądują na marsie. Nie znajdziecie tu amerykańskiej pieśni o podbijaniu, przypisywaniu sobie cudzych dokonań, Lemowskiej strategii o nieporozumieniach z Marsjanami. Trochę inna wrażliwość, i jakżeż interesująca! Gdzie dochodzi do galaktycznego romansu, wymiany ras nauką oraz zgody na współoddziaływanie. Gdzie statki napędzane są sztuczną grawitacją, a życie wypełnione po brzegi mądrością. Odejście od koncepcji Wellsa, który bał się kontaktu z trójnożnymi gigantami. Oczywiście, obaj artyści bez porównania. Piszący w innym kontekście. Rosny to spokojny marzyciel wierzący w kontakt po stokroć, ale nie bez mela...