"W naszych nieszczęściach poznajemy przyjaciół. W nieszczęściach przyjaciół poznajemy siebie."
Przyznaję, że z prawdziwym zainteresowaniem i zaciekawieniem śledziłam losy trzech nastoletnich braci o z niemiecka brzmiącym nazwisku: Rachüba. Jak możemy przeczytać na tylnej okładce książki, Rachübowie, to rodzina niemieckich kolonistów od bardzo dawna osiadłych w Polsce. Akcja książki rozpoczyna się w 1939 roku na Mazowszu, kiedy to do wsi zamieszkałej przez rodzinę Rachübów wpada oddział niemieckich żołnierzy który pali, plądruje i morduje, zmieniając swoim najazdem dzieje wszystkich trzech braci i nie tylko ich.
Plusy tej całkiem zajmującej lektury: Sporo odniesień do prawdziwych wydarzeń historycznych, umiejętnie wplecionych w fikcję i w dzieje trzech braci. Prosty, chociaż nie prostacki język. Porządek w książce. W sensie, że nie idzie się pogubić, chociaż oprócz głównych bohaterów, czyli Tadeusza, Henryka i Edwarda, pojawiają się inne postacie i jest ich całkiem sporo. Każdy rozdział jest porządnie oznaczony. Zdarzenia są opisywane dość dosadnie np. tortura ze szczurem, jednak bez bezcelowego i przesadnego epatowania okrucieństwem. Świetny myk zrobiony z tytułem, niecodzienna, a przez to fajna gra słów, bardzo adekwatna do tego co dzieje się w książce.
Czego mi w tej książce zabrakło? Otóż autor chciał w niej zmieścić wiele i zrobił to. Na przykład mamy tutaj bardzo ciekawie pokazany gwałt na więźniu, który miał nieszczęście trafić do ruskieg...