Wiele lat zwlekałem, by sięgnąć po serię, na którą miałem większą ochotę kiedyś, niż dziś. Odkładałem, odkładałem nieprzerwanie. Niepotrzebnie. Stałem się za stary (pomimo młodego wieku) na takie opowieści. Piękna Wiktoriańska Anglia pochłonięta konfliktami, umocowana w mitach seryjnych morderców, podwójnych agentów, detektywów z kart książek i legend o potędze Imperialnej Anglii, która nie udźwignęła rzeczywistości. Ambiwalentne odczucia. Z jednej strony czuć zmierzch dżentelmenów przed wybuchem I wojny światowej, robotnicza klasa, która była stałym elementem wiktoriańskiej epoki na wyspach, a z drugiej barykady - jakieś to mętne, późno postmodernistyczne, zalane znanymi motywami z Sherlocka Holmesa, szkockiej powieści o dualizmie Jekylla i Mr. Hyde. Pomieszane z poplątanym. Z naiwną intrygą i przylizaną ekspozycją - z odhaczaniem klasycznych postaci literackich. Pulpowa w działaniu, bo skupiająca się na infantylnym konflikcie zbrojnym z jednowymiarowym antagonistą z Jamesa Bonda. Mieszaninie bohaterów, jak kapitan Nemo, pan niewidzialny z powieści Wellsa, czy surowy portret angielek.
Na pewno (będąc młodszym) bym nie docenił drugiego dna, ale dzisiaj widzę, ile politycznych niuansów skrywa pod warstwą prostej akcji z klasycznymi bohaterami: oskarżając Wiktoriańską Anglię o zamiatanie pod dywan tlących się problemów ówczesnej epoki. Bieda, fabryczne miasta ukazane bez cienia ironii, bo Anglia do dzisiaj kojarzy się z kolonią fabryczną, gdzie schludne centra z o...