To był koszmar.
Przeczytałam tę książkę w ramach wsparcia siostrzenicy i do tej pory zachodzę w głowę dlaczego nikt w MEN nie zajmie się listą lektur szkolnych. W empiku opis książki zaczyna się takim oto zdaniem: Wzruszające, pełne liryzmu przygody Krzysia i jego przyjaciół w Stumilowym Lesie.
Wzruszające? Raczej okrutne i pełne przemocy (Rozdział VII jest tego dobitnym przykładem: plan porwania Kangurzątka po to aby Mama Kangurzyca wyprowadziła się z Lasu), Krzyś i inni bohaterowie ciągle przypominający Kubusiowi jak głupim jest stworzonkiem o małym rozumku (doskonały przykład przemocy psychicznej).
Pełne liryzmu? No doprawdy szok w trampkach. Durne i bzdurne dialogi, straszna składnia nie pozwalająca swobodnie czytać pełnych zdań całkiem niegłupiej dziewięciolatce. Dziwne słowa, niektóre wyrazy pisane dużą literą ni stąd ni zowąd w środku zdania i trudno znaleźć logiczne uzasadnienie tego zabiegu. "Ciociu, a dlaczego >>Pomocy<< jest napisane z dużej litery?", a ciocia wywala oczy bo nie wie co odpowiedzieć dociekliwej siostrzenicy. No po prostu nie wie.
Nie pamiętam jak odebrałam tę książkę w czasach szkolnych ale nie sądzę żeby mnie powaliła. Na pewno, z perspektywy swojej czterdziestki, dziś oceniam ją jako książkę złą, pozbawioną głębszego sensu i niewiele mogącą nauczyć. Podobno to książka i przyjaźni. Podobno. Ale w przyjaźniach (przynajmniej w moich) nie ma miejsca na obrażanie przyjaciół i sprawianie im przykrości.
Mnie A.A. Milne nie przekonał.
Jest tyle fajnych, ciekawych i pouczających książek dla dzieci. Współczesnych, nowoczesnych, "z pazurem"... dlaczego te nasze biedne pociechy muszą czytać takie "cóś"? Błagam, Panie Ministrze, zamiast zamieniać gimnazja na ósmą klasę i odwrotnie, niech Pan zmieni kanon lektur. Z góry dziękuję w imieniu przyszłych pokoleń.