Słowo wstępne: Władysław Stróżewski
Autor odczuwa uzasadnioną radość i satysfakcję z faktu, że jest architektem. Zna doskonale historię swej dyscypliny, jej wielkie osiągnięcia, tak dawne jak i najnowsze, nie ukrywa zachwytu, jakiego w ich obliczu doświadcza. Wie doskonale, że sam tę historię przedłuża, że i jego dzieła, o których mówi zresztą z niezwykłą skromnością, nie są tu bez znaczenia. A równocześnie czuje ciężar odpowiedzialności za to, co się w architekturze dzieje i widzi związane z nią niebezpieczeństwa. Bodaj najważniejsze z nich to bylejakość i brzydota powstających budowli. Nie wszystkich, oczywiście – są przecież i dziś takie, które zasługują na miano arcydzieł, jak choćby opera w Sydney albo muzeum sztuki współczesnej w Bilbao. Jednakże w wielu przypadkach jakby zapomniano o tym, co to jest proporcja, harmonia, piękno.
Inne niebezpieczeństwa to nieliczenie się z zastanym stanem rzeczy, z historyczną zabudową, która należy za wszelką cenę chronić, a uzupełniając ją nowymi realizacjami nie umniejszać jej znaczenia, nie przytłaczać, nie przesłaniać jej piękna. Z tym wiąże się także niebezpieczeństwo niszczenia krajobrazu, nie tylko architektoniczno-urbanistycznego, ale i przyrodniczego.
Eseje Profesora Cęckiewicza mają wyraźne przesłanie: kierowane są przede wszystkim (choć, oczywiście, nie tylko) do młodych architektów i stentów architektury, z którymi Profesor pragnie dzielić się swymi doświadczeniami. Jak choćby tym, by nie rezygnować zbyt łatwo ze swych przemyślanych koncepcji, nie ulegać naciskom ideologicznym, a przede wszystkim być wiernym właściwej hierarchii wartości, nawet gdyby to miał prowadzić do rewizji własnych pomysłów lub odrzucenia lukratywnych zamówień.
Autor odczuwa uzasadnioną radość i satysfakcję z faktu, że jest architektem. Zna doskonale historię swej dyscypliny, jej wielkie osiągnięcia, tak dawne jak i najnowsze, nie ukrywa zachwytu, jakiego w ich obliczu doświadcza. Wie doskonale, że sam tę historię przedłuża, że i jego dzieła, o których mówi zresztą z niezwykłą skromnością, nie są tu bez znaczenia. A równocześnie czuje ciężar odpowiedzialności za to, co się w architekturze dzieje i widzi związane z nią niebezpieczeństwa. Bodaj najważniejsze z nich to bylejakość i brzydota powstających budowli. Nie wszystkich, oczywiście – są przecież i dziś takie, które zasługują na miano arcydzieł, jak choćby opera w Sydney albo muzeum sztuki współczesnej w Bilbao. Jednakże w wielu przypadkach jakby zapomniano o tym, co to jest proporcja, harmonia, piękno.
Inne niebezpieczeństwa to nieliczenie się z zastanym stanem rzeczy, z historyczną zabudową, która należy za wszelką cenę chronić, a uzupełniając ją nowymi realizacjami nie umniejszać jej znaczenia, nie przytłaczać, nie przesłaniać jej piękna. Z tym wiąże się także niebezpieczeństwo niszczenia krajobrazu, nie tylko architektoniczno-urbanistycznego, ale i przyrodniczego.
Eseje Profesora Cęckiewicza mają wyraźne przesłanie: kierowane są przede wszystkim (choć, oczywiście, nie tylko) do młodych architektów i stentów architektury, z którymi Profesor pragnie dzielić się swymi doświadczeniami. Jak choćby tym, by nie rezygnować zbyt łatwo ze swych przemyślanych koncepcji, nie ulegać naciskom ideologicznym, a przede wszystkim być wiernym właściwej hierarchii wartości, nawet gdyby to miał prowadzić do rewizji własnych pomysłów lub odrzucenia lukratywnych zamówień.