Czy kiedykolwiek interesowaliście się mitologią?
Muszę przyznać, że jakoś nigdy specjalnie nie zagłębiałam się w ten temat, a jedyny zbiór mitów, jaki miałam okazję przyswoić to ten spisany przez Jana Parandowskiego, który wraz z pozostałymi członkami mojej klasy, przerabialiśmy na wczesnym etapie szkolnej edukacji.
Zatem dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po "Krople księżyca" autorstwa Marceli Tomas? Z jednej strony z sympatii do samej autorki, której twórczość miałam okazję poznać jakiś czas temu, gdy jedynym, co czytałam, były fanowskie opowiadania publikowane na wattpadzie. Natomiast z drugiej strony byłam trochę ciekawa, czy lektura książki o tematyce, która jest mi totalnie nieznana, przypadnie mi do gustu. Czy tak się stało? O tym za chwilę. Najpierw przybliżę Wam nieco fabułę tej publikacji.
Słowiański bóg księżyca Chors, każdej nocy odbywał swoją wędrówkę po niebie, by tuż o świcie zmierzać po wyczarowanych przez siebie stopniach ku królestwu swego ojca. Jednak pewnego razu, gdy był w połowie drogi do krainy Welesa, przystanął, wyczuwając obecność intruza, którym okazała się Hoshi — kapłanka japońskiej bogini słońca Amaterasu.
W pierwszej chwili Chors był bliski pozbawienia jej życia, jednak zrezygnował ze swoich zamiarów, gdy dziewczyna postanowiła zdradzić mu powód swojego przybycia do miejsca, do której żaden śmiertelnik nie miał prawa wstępu. Niespodziewane spotkanie tej dwójki było jednak zaledwie początkiem wspólnej drogi...