Ponad 1000 opinii na LC, to o czym tu pisać?
Może o tym, że ta efektowna brawurowa powieść mnie uwiodła i zwiodła.
Uwiodła, bo to polska odpowiedź na Ojca Chrzestnego. Mieli inni swojego Al Capone, czy Dona Corleone, mamy i my swojego Kuma Kaplicę i Jakuba Szapiro - krwistych, konkretnych i charakternych bohaterów. A ja bardzo lubię gangsterskie opowieści, ich testosteron i adrenalinę, specyficzny kodeks honorowy gangsterów, gdzie najsilniejszą walutą jest siła, wątki związane z pragnieniem władzy i drogą na szczyt.
Uwiódł mnie „Król”, bo ukazał przedwojenną Warszawę z innej niż zwykle perspektywy. Jak do tej pory o niej myślałam, to przed oczami stawało mi miasto Nikodema Dyzmy. Z jednej strony Warszawa salonów, wizyt w Ziemiańskiej, czy Adrii, wyścigów na Dynasach, dorożek i automobili, zabaw tanecznych pod chmurką na Poniatówce, a z drugiej pełnej ubóstwa, prostytutek, drobnych warszawskich cwaniaczków, przesiąknięta skrajną nędzą, przemocą i seksem. A tu zobaczyłam Warszawę inną - żydowską, wszak Żydzi stanowili wtedy 30% mieszkańców stolicy, mieli swoje dzielnice, kultywowano żydowskie tradycje , wszędzie rozbrzmiewał jidisz, a większość Żydów nie mówiła nawet po polsku, ani za Polaków się nie uważała. Wcześniej wiedziałam, że mieszkali w Warszawie, że Nalewki, Tłomackie, że Kercelak. Ale że było ich aż tylu? 350 tysięcy (sic!). Zobaczyłam Warszawę, o jakiej nie miałam pojęcia. Żydowskie ulice, knajpy, burdele, bazary, getto ławkowe, Pasaż Simonsa na rogu Długiej i Nalewek, gdzie mieścił się żydowski Bokserski Klub Sportowy Makadi.
A gdzie w tym wszystkim są Polacy? Na obrzeżach powieści, bo nie o nich jest ta historia. Ale wybuchają oczywiście konflikty na tle narodowościowym, religijnym, kulturowym, jest mała i wielka polityka i ulica walcząca.
Uwiodła mnie powieść Twardocha, bo opisywane miasto oddaje historyczne realia. Pogrzebałam w źródłach, bo chciałam wiedzieć na ile opisywane tło jest wyssane z palca, a na ile to fakty. Wszystko się zgadza. Ulice, obiekty, wydarzenia, nawet niektóre postaci, jak na przykład Kum Kaplica, którego pierwowzorem był Tata Tasiemka - przedwojenny gangster, król warszawskiego półświatka. Nie tylko trząsł całym miastem i sprawował władzę w żydowskiej części Warszawy, ale również był aktywistą organizacji bojowej PPS. Aż dziw, skąd u autora - Ślązaka taka wiedza i takie wyczucie dotyczące historii Warszawy. Tyrmand miał łatwiej, żył w Warszawie w czasach „Złego”, a co widział i co przeżył - opisał. Szczepan Twardoch musiał pewnie długo zbierać materiały i, jak widać, rzetelnie odrobił lekcje.
Wreszcie wciągnęła i uwiodła mnie fabuła. Dzieje bezwzględnego zbira Jakuba Szapiro oraz 17-letniego chłopaka, nad którym roztoczył pieczę, żywot Kuma Kaplicy i jego innych pomagierów, wreszcie miłość - Żyda do Polki, do Żydówki, do dziwki, każda inna, każda frapująca. Trochę mniej uwodzi mnie metafizyczny kaszalot latający nad miastem, ale niech tam sobie lata, byle z dala, bo to samo zło.
I wreszcie po piąte: powieść uwiodła mnie, bo mnie zwiodła. A właściwie autor. Często w recenzjach czytamy o zwrotach akcji, ale ten trik jest mistrzowski. Jakieś 100 stron przed końcem następuje dla czytelnika takie trzęsienie ziemi, a wszystko staje się inne niż się wydawało, że ma się ochotę wrócić do początków, by sprawdzić jak to faktycznie tam było. Wiem, że to brzmi enigmatycznie, ale kto przeczyta zrozumie o co chodziło.
Na koniec okładka, z początku mi się nie podobała. Jak wgłębiłam się w treść i wiedzę na temat tamtych czasów - zrozumiałam. Jest stylizowana na autentyczny afisz z lat przedwojennych anonsujący mecz sportowy, za okładkę dodatkowy punkt. 8+1=9.