Jest to moje pierwsze, i chyba ostatnie spotkanie z panią Reichs a dlaczego? Uzasadniam poniżej.
Autorką i narratorką książki jest antropolożka sądowa czasami angażowana przez policję do spraw związanych z morderstwami. Rzecz cała zaczyna się tak, że mamy szczegółowy opis zwłok noworodka w stanie rozkładu, wraz z muchami, które trupa obsiadają, czyli nie jest to literatura dla każdego. A potem akcja kryminalna, zresztą bardzo wątła, jest pretekstem do wykładu naukowego.
Dowiadujemy się, na czym polega i jak długo trwa rigor mortis, z ilu kości składa się potylica noworodka, jak na podstawie kształtu kości określić płeć niemowlęcia, i tak dalej i tym podobnie. Czasami w swoim zapale wyjaśniania autorka mówi rzeczy oczywiste, na przykład, że w prosektorium w każdej szufladzie leży jeden trup, a nie więcej.
Jesteśmy bombardowani po prostu tego typu wiedzą, w sumie ciekawą, ale to nie jest moja bajka. Czułem się jak na wykładzie z przedmiotu którego nie znam i nie lubię. Z wykładu bym wyszedł, tutaj przestałem słuchać audiobooka.
Słuchałem audiobooka w dobrej interpretacji Marty Grzywacz.
Zapytacie słusznie, dlaczego piszę opinię o książce, której nie doczytałem/nie dosłuchałem do końca? Odpowiadam: bo dla niektórych moja opinia jest wciąż ważna.