Ponownie spotykamy się z Chyłką i od razu wpadamy w wir pomysłów pana Mroza.
Tak więc Joanna ze swoim (nareszcie) Kordianem oraz częścią jej rodzinki dyskutują na rodzinnym spotkaniu o gorącym temacie, jakim jest, a co, zaszalejmy, parafraza tragicznej historii z Broad Peaku. Więc jest pani Klara która zostawia na Annapurnie swoich kolegów. Znaczy oczywiście ona ich nie zostawia, tylko ratuje swoje życie (tu nie jestem ironiczna, jeśli chodzi o sprawę z 2013, uważam że Bielecki i Małek powinni zrobić to co zrobili, czyli ratować swoje życie, w tej historii również kibicowałabym Klarze). Jednak w opowieści Mroza pojawia się nowy akt. Klara zostaje oskarżona o zamordowanie jednego ze swoich towarzyszy. Oczywiście, tego mało. Okazuje się też, że znika ktoś ważny dla Chyłki, ta jest szantażowana.. więc nasza gwiazda jest zmuszona dziewczyny bronić.
Mam wrażenie ze w tej historii nic nie ma sensu. I nie zrozumcie mnie źle, autor naprawdę ma fantazje. Jednak w tej sytuacji chyba po prostu źle trafiłam. Dlaczego źle? Ponieważ temat himalaizmu ma wydzielone całkiem spore miejsce w moim sercu. Kocham czytać książki z tej półki, śledzę wszelkie poczynania w górach, bardzo je przeżywam, kibicuje niesamowicie w podbojach gór. Sama nigdy nie zdecydowałabym się robić tak niesamowitych rzeczy, jednak gdy czytam te opowieści mam gęsia skórkę. Wspinacze są dla mnie grupą wręcz boską momentami. Roztacza się nad nimi aura - pracowitości, chęci przygody, poświęcenia, wielu lat treningu, zawziętości i tylko po to żeby osiągnąć cel. Wydaje mi się, że ktoś kto ma co do tego podobne odczucia i jest po lekturze „Kontratypu”, zrozumie do czego zmierzam.
Będzie to spoiler najprawdopodobniej, ale Chyłka jedzie w te Himalaje i wchodzi na Annapurne. Nie na szczyt oczywiście, ale ona sobie wchodzi bo tak. Bez przygotowania, bez treningu, bez trekkingu, aklimatyzacji, z marszu (dobrze, że nie w swojej adwokackiej todze). Nie wiem dlaczego Mróz myślał, że to będzie dobry pomysł. Strzelam, że poszedł falą popularności himalaizmu, możliwe, że w momencie szukania inspiracji na nową książkę coś się w górach wydarzyło. Zobaczył jakim zainteresowaniem się to cieszy i postanowił puścić wodze fantazji. Tylko, że źle. Wiem, to tylko książka i nic w całej tej serii nie wydarzyło się naprawdę, a wiele sytuacji się wydarzyło, choć można kwestionować czy byłyby możliwe w prawdziwym życiu. Tylko, że to! Błagam. Chyłkę w Himalaje wysłał! (tu powinno pojawić się zdjecie jak ktoś wznosi ręce ku niebu). I skoro już o głupotach mówię.
Chyłka nigdy nie była dla mnie jakąś fantastyczna postacią. Zawsze to co robiła wzbudzało we mnie uniesienie brwi, ale jakoś się to czytało. Tylko, że tutaj to się robi koszmarem. Baba jest tak męcząca, że wszelkie dialogi jakie prowadzi z kimkolwiek są wręcz nie do przeczytania. Dodatkowo robienie z niej męczennicy, robi się już komiczne. Nie wiem co jeszcze może wymyślać Mróz, bo w tej części już pojechał bez trzymanki. Na plus zaliczę zakończenie żenującego romansu z poprzednich części. Znaczy on się nie kończy, ale po prostu zmienia. I naprawdę teraz daje się to strawić! Ah i oczywiście plusem w książkach Mroza jest zawsze to, że bardzo szybko się je czyta. Jeśli jesteście fanami górskiej literatury, lub gór wysokich samych w sobie... odradzam lekturę!