Ta książka jest trochę o mnie i moich czterech koleżankach. Cztery lata temu założyłyśmy nasz prywatny Klub Książki i regularnie(!) raz w miesiącu spotykamy sie i zawzięcie dyskutujemy o lekturze, którą jedna z nas poleciła. Do tej pory każda z nas obracała się w innego typu książkach, jedna nie czytała reportaży, inna tylko romanse, jeszcze inna stroniła od polskiej literatury. Teraz otworzyłyśmy się, wyszłyśmy ze strefy naszego czytelniczego komfortu i sięgamy po wcześniej nieakceptowalne przez nas lektury. Do tego podczas spotkań, wiadomo, zżyłyśmy i zaprzyjaźniłyśmy się, dużo o sobie wiemy i nieraz już się zdarzyło, że do potrzebującej mknęłyśmy ze wsparciem. To taka przyjaźń o podłożu czytelniczym. Przy okazji wszystkie przedyskutowane książki zostają dłużej w głowie, a często zwracamy uwagę na inny aspekt i zmieniamy wcześniejsze zdanie o lekturze. Problemów i książek mamy już przerobionych, że ho, ho! Z pięćdziesiąt.
Dlatego „Klub książki” Monroe to moja książka. Ja na Śląsku, one w Ameryce i tylko to nas różni. Też jest ich pięć koleżanek, każda ma swoje problemy, też się przyjaźnią i wspierają. I przede wszystkim czytają. A jak mądrze dobierają lektury na spotkania! Ich klub jest dla autorki pretekstem do pokazania babskiej przyjaźni, pięciu różnych osobowości, codziennych - niecodziennych problemów, jakie dotykają kobiety na całym świecie: zdrady, macierzyństwa, małżeństwa, wdowieństwa, samodzielności, samowystarczalności, braku poczucia własnej wartoś...