León Felipe (1884–1968) nie należy do poetów, których nazwiska padałyby pierwsze podczas debat nad wyborami wierszy czy antologiami hiszpańskich autorów. Wczesne opuszczenie Hiszpanii i kłopot z zakwalifikowaniem do konkretnego pokolenia literackiego sprawiły, że został on niejako odsunięty na dalszy plan. Równie dobrze jednak właśnie trudność z zaszeregowaniem i marginalizacja tego autora mogą szczególnie zaintrygować czytelnika: zachęcić do odkrycia – czy też ponownego odkrycia – jego twórczości. Zanurzenie się w wiersze Leóna Felipe to otwarcie okna na głębokie uniwersum życiowe i literackie.
Felipe Camino Galicia – tak się w rzeczywistości nazywał – urodził się 11 kwietnia 1884 roku w małej miejscowości Tábara, w prowincji Zamora. Zanim został poetą, był aktorem, aptekarzem, odbywał liczne podróże: od Gwinei Równikowej (wówczas kolonii hiszpańskiej) po Nowy Jork i Meksyk. Trwałe piętno odcisnęła na poecie hiszpańska wojna domowa (1936-1939). Całkowite oddany sprawie hiszpańskiej republiki, wrócił do kraju, by po przegranej wojnie znów udać się za Atlantyk i spędzić resztę życia na wygnaniu, w krainie Azteków. Być może właśnie jako orędownik pokoju i sprawiedliwości tak dalece identyfikował się z cervantesowskim Don Kichotem, że stał się jego wcieleniem.
Antologia poetycka to zawsze wybór podyktowany chęcią zaprezentowania utworów na tyle ważnych, by warte były zapamiętania. Ale nie tym kierowaliśmy się przy niniejszym wyborze. I nigdy nie kierował się tym nasz poeta. León Felipe zawsze uważał, że to Wiatr, przemijanie czasu, jest prawdziwym antologistą, ponad jakiekolwiek inne kryteria. Nie ulega wątpliwości, że obecna antologia polska takie warunki spełnia. Wiatr, który zawsze niósł go, jak ujął to sam poeta, tym razem przywiał go do Polski. Pozwolił przekroczyć progi Instytutu Cervantesa w Warszawie, bastionu tak mu drogiego języka hiszpańskiego, by w powitalnym geście zapytać: Kim jestem?– jak tylokrotnie pytał w swych utworach. Pozwólmy, by odpowiedział nam sam León Felipe.