Tommy LLewellyn każdego roku, dokładnie 5 stycznia zaczyna swoje życie od nowa. Data jego urodzin to jednocześnie jego przekleństwo. Wszystko, co osiągnął, każda znajomość, którą zawarł, pryskają, jak bańki mydlane i pamięć o Tommym znika. Nikt już nie pamięta o jego istnieniu. Kiedy pierwsza miłość chłopaka, Carey przepada bez śladu, Tommy próbuje ją odnaleźć. Jednak wszechświat chce, aby to dziewczyna odnalazła jego. Kiedy po latach ich losy znowu się łączą, Tommy zrobi wszystko, aby jego miłość tym razem o nim nie zapomniała.
I to kolejna już książka, której fabuła totalnie mnie zaskoczyła i chociaż z tego względu trudno będzie o niej zapomnieć. Za każdym razem, kiedy spojrzę na okładkę, będę wiedziała, że opowiadała o chłopaku, który każdego roku był wymazywany z pamięci innych i obecności w świecie.
Ta powieść bez dwóch zdań ma w sobie pewien rodzaj magii. Motyw Resetu, jak zwykł nazywać bohater książki proces, który dział się każdego roku, to balansowanie po linii realizmu magicznego. Zderzenie czegoś absolutnie niewiarygodnego, co przydarzało się chłopakowi zawsze 5 stycznia z brutalną rzeczywistością z jaką musiał się zmagać, sprawiło, że ta historia niesie w sobie taką literacką, niepodrabialną niezwykłość.
Przyznam, że momentami troszkę dłużyła mi się ta opowieść, ale na szczęście, aby uniknąć powtarzalności wydarzeń, autor dokładał do losów Tommy’ego nowe pomysły, które pozwalały mu ...