Dokończyłam serię, czy było warto? Chyba nie za bardzo. Autorka próbowała wzorować się na Harrym Potterze, ale daleko jej do Rowling.
Przeniesienie na rodzimy grunt szkoły magicznej dla uzdolnionych adeptów mogło pewnie być początkiem w miarę udanej historii, ale Iwona Wilmowska nie umiała jej napisać, a kalki z tamtej opowieści wypadają bardzo blado. Zamiast małego czarodzieja bohaterką jest nastolatka o ogromnej sile magicznej (nauka w tej szkole magii zaczyna się później niż w Hogwarcie), Harry miał przyjaciół - Rona i Hermionę, Julka ma Jagodę i Nikodema. Oczywiście musi się plątać po wydarzeniach osoba mało sympatyczna, ale Malina jest kompletnie niegroźna, tyle, że chwilami niesympatyczna. Zamiast Voldemorta dostajemy Terencjusza - maga tak silnego, że kilkoro innych magów występujących razem przeciw niemu nie ma większych szans, a on sam jest, jak wynika z opowieści, psychopatą lubującym się w krzywdzeniu innych tylko dlatego, że może.
Tu Julka z przyjaciółmi uczy się od ciotki Petindy magii związanej z ludźmi (to ostatni etap nauki, po magii roślin i zwierząt), blokowania umysłu, odpierania ataków mentalnych, poznaje kolejną magiczną pomocnicę ciotki, dowiaduje się szczegółów o Terencjuszu, ale to wszystko jest strasznie nijakie. Autorka kompletnie nie potrafi budować napięcia, nawet jeśli opisuje jakieś sensacyjne okoliczności typu porwanie i uwięzienie - jest to tak samo miałkie jak opis rosnącej roślinki. Poza tym - podpadła mi, bo zabiła zwierzę, co dla mnie jest odstręczające i nie do przyjęcia. Przypomniałam sobie, że podobny numer wywinęła w cyklu kryminałów, który mi się początkowo podobał. Zdaje się, że historią Julki zamknę znajomość z autorką.