Ostatnio na LC przeczytałam o śmierci Toni Morrison, a więc sięgnęłam po jej książkę. Dla mnie był to rodzaj nastrojowej baśni. Obserwujemy początki Harlemu i początki jazzu. Do Harlemu ze wszystkich stron Ameryki ściągali afroamerykanie , nazywając go Miastem, uciekając od biedy i poniżającej ciężkiej pracy. Miasto było dla nich spełnionym snem, które „wyostrza zmysły i uosabia do snucia planów” . W tej opowieści jest bardzo dużo optymizmu mimo dla nas widocznego ubóstwa. Losy ludzi tam mieszkających jest ukazana poprzez prostą historię trójkąta małżeńskiego. Opisana jest historia Violet i Joe, jak trafili do Miasta i ich początki życia w Mieście. Małżeństwo Violet i Joe z latami coraz bardziej oddalającymi się od siebie i Joe poznaje młodą dziewczynę. Gorący romans zakończony śmiercią. Tą śmierć oboje bardzo ciężko przeżywają. Jednak gdy wszystko dąży do upadku Violet dostaje mądrą radę, która każdej z nas przydać się może. Co pomoże, że małżeństwo może przetrwa. Ta historia opowiedziana wieloma głosami tworzy muzykę, która wypełnia Miasto. Sposób narracji prosty, a jednocześnie bardzo żywy, przypomina gawędę lub balladę.
Polecam.