Od zawsze wiedziałam, że chcę być mamą, że chcę mieć dzieci. Jednak wiem, że nie każdy tego chce i w pełni szanuję decyzje o nie posiadaniu dzieci. Uważam również, że nie każdy powinien je posiadać i dla każdego ta kwestia powinna być indywidualną. Kiedy więc w zapowiedziach wydawnictwa zysk zobaczyłam niebieską okładkę (niebieskie okładki mi nie umykają, jakoś automatycznie skupiam na nich wzrok) wraz ze znaczącym tytułem, to już wiedziałam, że ten tytuł może mi dać trochę uśmiechu…
Aśka żyje w związku na tak zwaną „kocią łapę”, w dwóch osobnych mieszkaniach, z mało ambitną pracą, nie myśląc w ogóle o stabilizacji. W ogóle to w swoim życiu wyznaje zasadę, że ambicja jest przerysowana i lepszy jest po prostu spokój i rutyna. Dlatego też, gdy pewnego dnia na teście ciążowym zauważa dwie kreski, nie wierzy, że klasyczna wpadka przydarzyła się właśnie jej i Piotrusiowi Panowi. I nagle beztroskie życie trzeba zweryfikować i podjąć jakieś decyzje… Czy nasza bohaterka podoła i spełni się jako matka? Czy obudzi się w niej instynkt macierzyński i zdoła obudzić tym samym w niej także chęć do posiadania potomstwa?
„Ja matką? Ratunku!” to według mnie opowieść o dojrzewaniu kobiety (zaskoczonej, a jakże!) do macierzyństwa. Mniejsza o to, że trochę niespodziewanego, bo ponoć nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Ta książka to przede wszystkim pamiętnik kobiety ciężarnej, której ciało się zmienia i zaskakuje ją samą z dnia na dzień. Kiedy więc czytałam o pobycie bohaterki na oddziale patologii ciąży, to powróciły i moje jakże świeże wspomnienia, bo ledwo trzy miesiące temu i ja musiałam stawić czoła takiemu oddziałowi szpitalnemu. Dlatego wiem z autopsji, że autorka bardzo realistycznie przedstawiła ten niby najpiękniejszy okres w życiu kobiety – dziewięć miesięcy podczas których rodzi się w Tobie życie. Na książkę można spojrzeć z przymrużeniem oka, a jakże, jednak według mnie sporo w niej prawdy. Bo ciąża to nie tylko ochy i achy kobiety i nad kobietą, ale czasami jest to połączone z pokonywaniem swoich własnych lęków.
Jeśli któraś z Was planuje ciążę, to polecam.
Jeśli nie planujecie, to również polecam.
A autorce dziękuję za to, że jej bohaterka nie była „słodko-pierdzącą” przyszłą matką-Polką, a kobietą, która przetrwała dziewięć miesięcy niesamowitej podróży. Trochę po omacku, na własnych błędach i z naręczem malin sprostała roli, której się nie spodziewała. No cóż, finał już znacie. Ale to, co w międzyczasie miało miejsce niech pozostanie dla Was zagadką – rozwiążcie ją sami!