Nie jestem czytelnikiem powieści wojennych, dramatów z wojną w tle, które nieco romantyzują przekaz. Debiut Alice Winn wyróżnia wątek miłości homoseksualnej, a całość brzmi dość wtórnie. Poza samym romansem dójki bohaterów nie było w tej książce nic interesującego, nudne opisy wojenne i przeładowanie dialogami z pewnością nie zachęcały i nie utrzymywały mojego zainteresowania. Trzeba przyznać, że to mocno filmowa powieść, z dużą ilością dialogów, jak dla mnie zbyt dużą, czyżby autorka pisała z myślą o adaptacji i zapomniała o czytelnikach?
Kikuty drzew, czy zwęglone ciała i wystające kości to ulubione i mocno powtarzalne w tej powieści zwroty mające zszokować, a obok tych opisów mocno poetyckie fragmenty. Na oko widać, że mieszają się tu dwie konwencje literackie. Naturalizm kontra poetyckość. Choć jestem świadoma, że niektórym czytelnikom będzie się podobać właśnie przez tą poetyckość. Alice Winn nie pozostawia nic sferze domysłów, ta historia nie wzbudza żadnych refleksji, wszystko podano na tacy. Brakuje tu subtelności. Początek wydawał się ciekawy, ale później wpadłam w wir trudnej topornej wojennej akcji, która była dość żmudna i ciężka do przebrnięcia. Faktem jest, że całość nie brzmi jednolicie, niektóre fragmenty wydają się żywcem zaczerpnięte z innych książek.
Zastanawia mnie na jakiej podstawie nominowano tę powieść do Nagrody Brookera, co może tu zachwycać?
Dla mnie odrobinę zbyt banalna, wtórna..