Pomyślałam sobie, że "Hashtag" Remigiusza Mroza jest zupełnie inną książką od tych, przeze mnie czytanych, z serii o Chyłce.
Pomyślałam sobie, że jest książką lepszą. Wreszcie inna tematyka niż kryminały prawniczo-sądowe; dojrzalszy styl – bez pierwiastków infantylności w dialogach i postaciach; a także bardziej intrygująca narracja – z początku zagadkowa, potem zaskakująca.
Aż nagle pomyślałam sobie: coś się zmieniło. Czytając, zaczęłam odnosić wrażenie, że Autorowi zaczęło się śpieszyć. Nagle zaczął naprędce, folgując galopującej fantazji – bez poszanowania dla inteligencji czytelnika – kreować naprawdę dziwny świat przedstawiony.
Ja rozumiem, że thriller psychologiczny powinien zawierać nutę tajemniczości i niepewności. Powinien zręcznie lawirować pomiędzy prawdą a fikcją – obdarowując czytelnika psychologiczną zabawą "w podchody", wciągając w grę pozorów i zaskakując nieoczekiwanym wyjaśnieniem lub zwrotem akcji. Ale tutaj coś mi się nie podobało. Przekombinowanie i powierzchowność. Chaos i absurd. Zupełne zerwanie osi czasowej i brak jakiejkolwiek logiki przyczynowo-skutkowej. I merytoryczne niedorzeczności. Niewiarygodne poczynania bohaterów i ich niejasne emocje.
Pogubiłam się na całego. Czy to jakaś alternatywna rzeczywistość? Czy tylko retrospekcja? Czy wyimaginowane psychotyczne wizje?
Na koniec pomyślałam sobie jeszcze, że tak nie wolno. Nie dlatego, że ktoś – na przykład przeciętnie dojrzały czytelnik – może nie zrozumieć. Natomiast dlatego, że narracja irytuje powtarzającymi się niedomówieniami i nieścisłościami.
Dlatego, że chaotycznie pogmatwana fabuła staje się męcząca i po prostu nudna. Dlatego, że przekombinowana akcja powoduje, że czyta się powierzchownie i bez przekonania. Byle dalej – aż do końcowego wyczerpującego wytłumaczenia. A wytłumaczenie nie wystarcza. Rozjaśnia sens i chronologię, ale nie usprawiedliwia Autora.
Nie jest celem, który uświęca środki.