Pewnego dnia, kiedy szukałem nie wiem już czego niezmiennie niemożliwego do znalezienia w szufladach biurka, natrafiłem w jednej z nich, na zagrzebany na samym dnie, plik kartek formatu A4 opasanych gumką. Maszynopis zatytułowany Wymyki liczył pięćdziesiąt stron. Było to dzieło młodzieńcze, zbiór wierszy, który schowałem tu wiele lat temu i całkowicie o nim zapomniałem.
Przeglądając pierwsze strony, doznałem przyjemnego zaskoczenia siłą, jaka z nich przebijała. Wiersze, jak można się było spodziewać, nie były
wcale mierne ani pretensjonalne, ani po prostu niedobre. Przeciwnie, obdarzone były szczególną energią, co spowodowało, że czytałem, czy raczej
odczytywałem ponownie cały zbiorek do końca. Pierwsze wrażenie potwierdziło się, więc odłożyłem maszynopis na wierzch szuflady, w której go chyba przedwcześnie pogrzebałem.
wcale mierne ani pretensjonalne, ani po prostu niedobre. Przeciwnie, obdarzone były szczególną energią, co spowodowało, że czytałem, czy raczej
odczytywałem ponownie cały zbiorek do końca. Pierwsze wrażenie potwierdziło się, więc odłożyłem maszynopis na wierzch szuflady, w której go chyba przedwcześnie pogrzebałem.
(fragment)