Książka S. Chwina porusza delikatną strunę w historii naszego kraju, na której niewielu pisarzy potrafi grać. Chodzi o problem ziem/miast wcielonych w granice Polski po 1945 roku, tutaj akurat Gdańska w zwrotnym dla niego momencie - kresu ll wojny światowej i pierwszych lat po jej zakończeniu.
Czytelnik zyskuje możliwość przyjrzenia się miastu w dwóch ujęciach 'cywilnych': niemieckim, ale już w obliczu zagrożenia, ludzi stojących przed koniecznością ewakuacji z powodu zbliżającego się frontu sowieckiego oraz polskim, w momencie zasiedlania opustoszałego Gdańska i budowania nowej rzeczywistości. Łącznikiem między tymi dwoma światami jest tytułowa postać doktora Hanemanna, bierna i niejako zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią, wraz z którą odczuwamy skutki przetaczającego się przez jego mieszkanie, ulicę i miasto koła historii. W tym wszystkim najważniejszy wydaje się dom przy ul. Grottgera 17, jego mieszkańcy i najbliższe sąsiedztwo. Przedmioty i historie, które za nimi stoją.
Chwin snuje opowieść niespieszną, drobiazgową, erudycyjną i malarską. Bardziej niż emocjami przemawia w powieści obrazami, które znacząco odbiegają od najczęściej spotykanych w literaturze bardziej linearnych opisów. Swoje 'obrazy' buduje z elementów poddanych skrupulatnej analizie detali i ich zależnościach, umiejscowieniu w konkretnej, ograniczonej przestrzeni, a jednocześnie w szerokim i ponadczasowym kontekście.
W wielu miejscach celność jego obserwacji ujęta w słowa zachwyca:
"A ja szedłem z nimi, uspiony, pod sercem Mamy, głową w dół, z piąstką pod brodą i stopami śmiesznie zwiniętymi ku sobie, w ciepłej zatoce wód, opleciony żyłkami, które łączyły mnie z jej ciałem. A skoro szedłem z nimi, Mama musiała przystawać raz po raz dla złapania oddechu, bo przecież wzniesienie, które nosiła pod płaszczem, wzniesienie, w którym kołysałem sie w rytm jej kroków, było pewnie równie ciężkie jak brązowa walizka, którą 0jciec niósł w lewej ręce, prawą podtrzymując Mamę, żeby jej było lzej. (s.64)
"Ojciec, mój drobny, niewysoki Ojciec o zmierzwionej, siwawej czuprynie, wtedy, gdy tak stał w rozsuwanych drzwiach z prętem w dłoni, a Mama chwytała go za łokieć, żeby się pomiarkował, gdy więc tak stał wyrzucając z siebie to jedno słowo, był zupełnie podobny do mężczyzny z włócznią i wielką wagą, który na obrazie Memlinga ważył sprawiedliwych i grzeszników przed strąceniem ich dopiekielnej otchłani." (s.69)