Nie wiem nawet od czego zacząć tę recenzję i jak ją poskładać w całość. Będzie to więc raczej opinia, mimo starań, ponieważ lektura tej książki okazała się głównie wyczynem emocjonalnym. Mimo że - jak zapewnił wydawca w opisie książki - autor "ujawnia 10 pięknych i inspirujących PRAWD o społeczeństwie i zabiera nas w fascynującą podróż, dzięki której zaczniemy głębiej i bardziej ŚWIADOMIE postrzegać otaczający nas wszechświat i nasze miejsce w jego bezmiarze", to nie poczułam się ani zainspirowana, ani mądrzejsza - bądź bardziej świadoma, idąc już zapodanym tokiem myśli i doborem słów (nieprzypadkowym). O czym jest ta książka? W zasadzie nadal nie mam pojęcia. Głowię się od tygodnia, bo tyle czasu minęło od procesu czytelniczego co najmniej. Wciąż jednak mam ten sam dylemat i podobne rozkminy...
Może zacznę od tego, że "Gwiezdny posłaniec" to kolejna książka znanego w branży astrofizyka i popularyzatora nauki, którego od czasów nastoletnich wysoko cenię. Jego serial "Kosmos", w którym przedstawiał w bardzo przystępny dla laika sposób różne niuanse z branży skradł wiele lat temu niejedno serce. Z książkami jego autorstwa raczej się polubiłam. Są z kategorii przyjemnych powiastek o wszechświecie, które można czytać o każdej porze dnia i nocy. Tym razem jednak "GP" okazało się czymś zgoła odmiennym. To zupełnie nie "Astrofizyka dla zabieganych" czy "Kosmiczne rozterki". Tym razem autor zaproponował czytelnikowi ideologiczną ucztę dla podatnych umysłów, w której wyraża swoje poglądy na różne tematy społeczne, okalając wszystko "perspektywą kosmiczną", jak sam to nazywa i co raczej nią nie jest, oraz mianem naukowości - bo jak co kawałek możemy przeczytać, pan Neil jest przede wszystkim naukowcem i czytelnik MUSI o tym wiedzieć.
W książce przeczytamy m.in. o tym, że:
- wszyscy jesteśmy równi, ale prawicowcy (s. 126-135) i skrajni weganie (s. 210-216) to w sumie nie do końca;
- powinniśmy nie zajmować dłużej naszej głowy tym, co przyziemne, bo przecież w kosmosie mamy więcej do zrobienia (s. 17-19);
- powinniśmy przeznaczać więcej pieniędzy i czasu na badania kosmosu, ponieważ na Ziemi wszystko zostało już przebadane i odkryte (s. 62);
- są różne rodzaje prawdy (s. 31);
- jesteśmy "samotnym pyłkiem" (s. 55) i nie ma nic piękniejszego od huraganu oglądanego z kosmosu (s. 45);
- kupowanie w lokalnym sklepiku jest lepsze od bycia wegetarianinem (s. 200)...
Tematy, które także porusza, to np.: ekologia, produkcja mięsa, binarność i płeć, estetyka, prawo i wymiar sprawiedliwości, kwestie rasy, życia i śmierci, ciała i umysłu, misje Apollo, konfliktów, migracji, polityki klimatycznej... i wiele innych. Rozstrzał jest dość spory, co też wiele nam mówi o całości. Ponadto autor często powołuje się na własne wpisy na portalu X i je na nowo komentuje czy też przywołuje różne wątki badawcze, ukazując je z nietypowych perspektyw. Bawi się również w futurologa i znawcę ludzkości. Przewiduje np., że do 2050 roku "neuronauka i nasze rozumienie ludzkiego umysłu będą tak zaawansowane, że zdołamy wyleczyć choroby psychiczne, co pozbawi pracy psychologów i psychiatrów" (s. 80).
Podaję to wszystko oczywiście jako przykłady do namysłu. Z niczym nie będę teraz dyskutować. Chciałam jedynie pokazać, jaka jest zawartość tej książki, ponieważ w mojej głowie zrobiła wielki młyn, chaos i nic po sobie głębszego nie pozostawiła - oprócz wkurzenia.
Tak. Jestem wkurzona, kiedy autor próbuje stroić się w naukowe pióra, a podaje talerz swoich własnych opinii i idei, bez żadnych podwalin i dowodów. Kiedy mówi, że "nie stara się narzucać innym swoich opinii i nie wkłada przesadnie dużo energii w próby przekonywania do nich" (s. 126) - dodając na końcu: "możesz w to wierzyć lub nie" - a zarazem czyni co innego. I właśnie tak, nie wierzę w ostatnie zdanie zupełnie - bo po co w takim razie powstała ta książka? Merytorykę to zliczę na palcach jednej ręki w odniesieniu do stron, na których gdzieś coś takiego było. Dopiero od s. 155 i rozdziału o statystyce i prawdopodobieństwu można mówić o nutce popscience. Nutce! Po to by potem w kolejnym rozdziale o "mięsotarianach i wegetarianach" zaburzyć to wrażenie aż w zasadzie do końca. Widzę oczywiście próby wysnuwania naukowych wniosków, ale na miernej bazie własnych doświadczeń i książek z jednej strony politycznej szali lub "gdzie tam mi pasuje", co przeczy samo w sobie głównej idei. I jasne. Pokazanie naszych problemów jako maluteńkich w skali kosmicznej jest czymś wzniosłym i pięknym w przesłaniu. Niemniej, jak dla mnie, to tylko dobrze brzmiący akcent, w tle dzieje się więcej.
Cieszę się, że odłożyłam już tę książkę na półkę. I tam ją pozostawię z myślą przyszłej przestrogi, jak ideologia może przysłaniać naukę i jak można manipulować słowem, kierując również uwagą na określone niuanse światopoglądowe. I jak działa efekt autorytetu zarazem...