Debiutancka powieść Joanny Dziwak karmi się aluzją, przekrzywieniem, parodią, remiksem. Snując się od Nowego Jorku do Las Vegas i od Starbunia do festiwalu w Kołobrzegu, szkicowane grubymi kreskami postacie żyją w świecie zmemowanym, zlinkowanym, zalajkowanym i zhejtowanym, świecie z prefabrykatów, wykorzystującym podsłuchane i podczytane tekstowe wzorce – od Masłowskiej po Coelho. Nie jest to manifest pokoleniowy, nie jest to obnażanie duszy. To uncreative writing, celny rzut oka na czasy, kiedy do przymrużania oka podchodzi się z przymrużeniem oka.