„Grecja. Gorzkie pomarańcze” przeczytałam po raz pierwszy kilka lat temu podczas greckich wakacji. Przemierzałam wówczas opisywane uliczki, obserwowałam Greków, doszukiwałam się opisywanych w książce zjawisk. Mnóstwo ciekawostek, socjologicznych faktów, historycznych epizodów, Grecji jako kraju kryzysu i Greków - tułaczy w XX wieku. Dużo wiadomości na temat polsko - greckich relacji. Lektura na tamten czas i miejsce wymarzona, wnosząca dodatkowe cenne treści do poznania kraju poza zabytkami, krajobrazami i turystycznym folklorem.
Po 8 latach wpadł mi w rękę ( a raczej w ucho ) audiobook, z adnotacją: wydanie rozszerzone, a w dodatku czytany przez lektora. Co pamiętałam? Ano, niewiele. Rozdziały o Mellinie Mercouri, naszym rodaku polskim archeologu Zygmuncie Mineyko i historię rodziny autora, która wskutek wojny domowej w Grecji (1946-1949) wraz z czternastu tysiącami uchodźców greckich przyjechała do Polski, została przyjęta serdecznie i osiedliła się na kilkadziesiąt lat.
Reszty, czyli to, czego nie pamiętałam, wysłuchałam z umiarkowanym zainteresowaniem. Pojedyncze obrazki ze współczesnej greckiej ulicy i trochę historycznych epizodów, niestety wszystko to nie wiązało się w spójną całość, odnosiłam wrażenie chaosu i powierzchowności poruszanych tematów. Odebrałam to bardziej jako luźne zapiski mające stanowić kanwę do przyszłej książki. Trochę o tym, trochę o owym, w dodatku bardzo wybiórczo i przygnębiająco. Czy w Grecji rzeczywiście wszyscy aż tak klepią biedę? Rozumiem kryzys, bezrobocie, uchodźców i inne dramaty, ale kraj nie ma żadnego innego oblicza?
Można by sądzić, że jeśli autor jest lektorem i pisze, a potem czyta o swoim życiu, to doda wspomnieniom emocjonalności. Nic bardziej mylnego, on tę książkę odczytał słowo po słowie, zdanie po zdaniu, jak książkę telefoniczną. W dodatku jest na bakier z dykcją, drażniła mnie jego nieumiejętność wymawiania m.in. głoski „ń”, która z pomarańczy robiła pomarancze z dzień dobry - dziendobry, a najbardziej irytowało wielokrotnie powtarzane dziewiencet.
Koniec marudzenia. Ogólnie książka nie jest przecież zła. Tyle, że polecam ją w wersji papierowej i najlepiej podczas podróży do Aten, Salonik, na Kretę, czy inne Santorini. Wtedy będzie można w pełni rozkoszować się książką, o której w przedmowie recenzentka mówi tak:
Jest niezwykle zmysłowa i pełna greckich smaków i zapachów, piosenek i tańców, knajpek, do których nie zaglądają turyści, świąt, zwyczajów i niuansów greckiej mentalności, o których nie przeczyta się w żadnym przewodniku. Znajdzie się w niej nawet przepis na konfiturę z gorzkich pomarańczy, magiczna receptura, która gorzkie przemienia w słodkie. Czy nie taki właśnie wiążący słodycz z goryczą…jest smak prawdziwej Grecji?