Naprawdę dawno już nie czytałam opisów tak pełnych realizmu. Akcja powieści dzieje się we Francji w latach 1866-1867. Zola opisuje wydarzenia, które były częścią rewolucji robotniczej. Górnicy pod wpływem przyjezdnego Stefana, zaczynają się buntować przeciwko Towarzystwu i przeciwko głodowym stawkom. Mimo warunków dalekich od wszystkiego co znam i co jest mi bliskie, czułam się jakbym siedziała obok głównych bohaterów i martwiła razem z nimi tym co nadejdzie jutro. Zola w zaskakująco realistyczny sposób przedstawia codzienne dramaty górników – brak jedzenia, ciężką prace w kopalniach w nieludzkich wręcz warunkach, wszędobylską biedę i brud. Z początku spokojny strajk, po kilku miesiącach jeszcze większego niż zazwyczaj głodu, wymyka się spod kontroli. Mimo, że książka ma już swoje lata to wartości i problemy w niej przedstawione są nadal aktualne – może nie w północnej Francji, ale dalej są na świecie ludzi, którzy wykorzystywani przez wielkie korporacje, dostają od nich tylko tyle alby przeżyć i móc dalej pracować.
Zola pokazuje beznadziejność klasy robotniczej – nieważne co zrobią, to oni w największym stopniu poniosą koszty kryzysu i strajku, a korporacja zawsze znajdzie sposób, żeby ograniczyć straty.
Mimo, że powieść naszpikowana jest tragicznymi wydarzeniami to jednak daje nadzieję, nadzieję, że kiedyś, w mistycznej krainie jutra, będzie lepiej. W końcu, jeśli nie ma się już nic to jedyne co pozostaje to nadzieja.