Ma użalała się na swoje życie, wywalając na talerz Pa całe kłębowisko wstrętnych robaków, że niby gdyby nie on, dalej byłaby pięknym kwiatuszkiem z fotografii. Rozwodziła się nad tym, jakim leniwym sukinsynem jest Pa i jak do reszty zidiociał. Domek z kart przechylił się, chwileczkę wisiał tak w powietrzu, a potem runął, podobnie jak krucha budowla umysłu Pa. Zerwał się od stołu i rzucił przez pokój, z każdym krokiem nabierając szybkości, podczas gdy jego żona była właśnie czule wpita w butelkę. Wpadł na nią całym ciałem, a jej twarz wyrżnęła w ścianę. Pod uderzeniem dna butelki, którą Ma trzymała w ustach, rozbryznęło się szkło, czemu towarzyszył jakiś okropny bulgot. Pa okręcił na palcu pukiel jej włosów i ponownie uderzył twarzą o ścianę. Butelka wbiła się jeszcze głębiej i nawet ze swojego miejsca słyszałem, jak szczęki rozchodzą się z chrzęstem, kiedy więc flaszka po raz trzeci wbiła się w gardło, skóra na twarzy pękła od ucha do ucha. (...) Teraz Pa wziął dwie cegły ze starego pieca, po jednej w każdą rękę, rozłożył, a potem gwałtownie złożył, miażdżąc uszy Ma i butelkę w jej środku. Krew. Głowa poleciała do przodu, a koniec butelki wyskoczył z karku, taki mały sterczący tunelik między włosami, z którego ciekła krew i zajzajer z obierzyn. Pa wypuścił z dłoni cegły, które głucho uderzyły w zakrwawioną breję. (...) Zatkałem dziurkę, wyskoczyłem z łóżka i wszedłem do ich pokoju. Podszedłem i stanąłem obok ojca.