To beletryzowane opowieści o drodze do Andersa, o zsyłce, o tym jak do tego doszło, jakie warunki panowały, o głodzie, chłodzie, wszach i ciężkiej pracy, ale i o dobrych ludziach na drodze. Przeplatane są one wspomnieniami z czasów normalności, sprzed uwięzienia, a zakończone opisem losów powojennych. Wszystkie opowieści łączy tęsknota za rodziną, za mężem, obawa o rodzinę pozostawioną w kraju albo o ich nieznane losy i niepewność jutra. Kobiety posiadały jakąś niezwykłą wolę przetrwania, niesamowitą nadzieję, która tkwiła w nich jak Feniks w popiołach: gdy tylko wyszły z łagrów, kołchozów itd., głodne, obdarte, wynędzniałe, bardzo szybko starały się pomagać innym, uczyć się, pracować, a nawet iść na studia w wieku 40 lat! Niesamowite.
Są to opowieści kobiece, bo raczej nie mówiące o walkach, uzbrojeniu czy broni, ale o uczuciach, przeżyciach, o codzienności. Język jest jasny, zrozumiały dla każdego, dużo dialogów i ciekawe opisy, nastawione na emocje, obrazy i fabułę.
Po raz kolejny, czytając wspomnienia z Rosji Sowieckiej i łagrów, zdumiewają mnie zbiegi okoliczności, to że w tak gigantycznym kraju tak wielu ludziom udało się jakoś dowiedzieć się o tworzącej się armii generała Andersa, często ze skrawków gazety, tak jak to było w przypadku jednej z bohaterek książki, ze skrawka gazety, z której strażnicy robili papierosy, albo ze szczątków zasłyszanych rozmów. Potem, jakimś cudem albo dzięki łutowi szczęścia udawało im się dotrzeć do Andersa i pokonać...