"Droga do Ite” to podróż mityczna - nie dlatego, że nierzeczywista, lecz dlatego, że dzieje się nie w rzeczywistym wymiarze. Czytając nie masz pewności, czy autor pisze o tym, czego sam doświadczył, czy może opowiada sen. Chyba, że śnił naprawdę. A czy można śnić inaczej? Sen. Tak: sen. To przecież SEN! Jeśli to jest sen, to żeby się wydostać, wystarczy się... obudzić?! Szewc, Joanna i parę innych "niejasnych” osób. Szewc wie tylko, że to jest miejscowość Ite - jakby to miało wszystko wyjaśnić - a Joanna tylko się uśmiecha - jakby to miało jakieś znaczenie. Miało: denerwowało. Czy właśnie o to Joannie chodziło? Czy śmiała się sensownie, czy też bezsensownie? Ona się po prostu śmiała. Śmiech kontrolowany nie jest prawdziwym śmiechem, tak jak sen kontrolowany nie jest prawdziwym snem. Ale nie zapominajmy przy tych rozważaniach, że chodzi nam o znalezienie drogi wyjścia. Wyjścia z czego? Z sytuacji. Sytuacja jest naprawdę skomplikowana. Gdyby była prosta, nie stałaby się bohaterką książki. Bo tak naprawdę bohaterką Drogi do Ite jest właśnie dziwna sytuacja. Niezbyt liczne postacie, a raczej jedna postać "zbiorowa”, stoją na drugim planie. Czy to sen, czy może inny jakiś jeszcze wymiar istnienia? Na pewno koan. Jak go rozwiązać? Logika podpowiada, że jeśli jest to koan, to trzeba go rozwiązywać bez jej pomocy. Jedno jest pewne - trzeba czytać. Bo każde następne zdanie przybliża czytelnika do wyjaśnienia. A wyjaśnienie może być tylko zaskakujące. Więcej powiedzieć nie mogę, bo to jest miejscowość Ite.