Ta książka to właściwie autobiografia Donalda J. Trumpa, w której przekonuje on ludzi, dlaczego powinien zostać wybrany na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych. To pierwsza tego rodzaju praca, a ponieważ na temat kandydatury Donalda Trumpa roi się w mediach od niedopowiedzeń, zmyśleń i zwyczajnych kłamstw jest to książka ważna. Jeśli nawet Donald Trump nie zostanie wybrany na prezydenta USA, jego kampania i program wyborczy pozostaną głęboko w świadomości Amerykanów i – bez względu na wynik wyborów – trzeba je będzie brać pod uwagę. Dla nas, Polaków, zwycięstwo Donalda Trumpa to nadzieja na to, że – podobnie jak w czasach prezydentury Ronalda Reagana – powróci szansa wydobycia świata z toczących go chorób „czerwonych oczu”: socjalizmu, keynesizmu i interwencjonizmu. Oznacza to w praktyce powrót do wolności, do rozwoju gospodarczego i odejście od retoryki i działań militarnych i wojennych. Oto fragment Wstępu: Trump a sprawa polska Co nas, Polaków obchodzi Donald Trump? Co my będziemy z niego mieć? – spytał mnie kilka dni temu przyjaciel. Myślę, że podobne pytanie postawić może większość obywateli Polski. Sam Donald J. Trump, budowniczy, inwestor, ambitny biznesmen może i znaczy niewiele, choć pewnych ludzi na pewno interesuje i on. Pamiętajmy jednak, że przynajmniej od końca II wojny światowej, a na pewno od czasów Reagana jesteśmy ze Stanami Zjednoczonymi niejako „spowinowaceni”. Gdy Ameryka kicha, Polska ma grypę. Gdy ma się ona lepiej, lepiej mamy się i my. Trump to nie jest polska bajka, my nie lubimy ani bogatych, ani samowystarczalnych. Chcielibyśmy żyć ich życiem, ale gdy nas na to nie stać, szczerze ich nienawidzimy. Widać to chociażby po reakcji naszych mediów na kandydaturę Donalda Johna Trumpa. Polskie publikatory piszą o kandydacie Republikanów dwojako: źle, albo bardzo źle. Chociażby z tego powodu książka ta powinna być okazją do skonfrontowania, w jakim stopniu prasa, radio czy tv robią z nas (a właściwie z siebie) balona. Co ciekawe, szablon, wedle którego przebiega charakterystyka republikańskiego kandydata na prezydenta jest właściwie jeden, bez względu na to, czy chodzi o tzw. obóz liberalny, czy narodowy i „prawicowy”, wszyscy jak w dym popierają p. Clintonową. Dlaczego? Bo ona pasuje do nas: obiecuje wyborcom programy socjalne, kłamie, pochyla się nad tzw. biednymi, żyje z establishmentu, no i jest słabą kobietką. Co innego, Trump, który apeluje by zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bez względu na to, czy jest się biednym czy bogatym. Takich ludzi nigdzie się nie lubi, zwłaszcza gdy – jak on – prowadzą duży biznes, są zamożni, a do sukcesu doszli własną pracą. O ile jednak w Stanach Zjednoczonych, w miarę zbliżania się 8 listopada 2016, o Trumpie pisze się czy mówi coraz mniej napastliwie, a niekiedy wręcz zaczyna pisać pozytywnie, o tyle w Polsce Trump do dzisiaj (10 września 2016) jest uważany za dopust Boży. – Zamiast wypatrywać takiego człowieka nad Wisłą – mówi mgr Edyta Malinowska, pracownik samorządowy, która wielokrotnie pracowała w sztabach wyborczych różnych ugrupowań, różnych szczebli – nasi publicyści prześcigają się w krytyce biznesmena. Tym, co ich drażni najbardziej jest jego zamożność i niezależność.” Piotr Kraśko w Dzień Dobry TVN siecze Trumpa bezlitośnie: On robi eksperyment na narodzie amerykańskim. Może być tak, że mroczne czasy nadchodzą. Nie wierzę w to, że ktoś, kto wybudował taką korporację, byłby kompletnym szaleńcem. Myślę, że to gra pod publiczkę. Zawładnął umysłami Amerykanów…Straszeniu Polaków Trumpem nie towarzyszą argumenty, czy fakty: Eksperyment? Jaki eksperyment? Dlaczego aż taki straszny? I jak udało mu się kimkolwiek zawładnąć? Ani słowa wyjaśnienia. W ten sposób, panie redaktorze, to się dzieci straszy. Publicysta telewizji śniadaniowej, Marcin Prokop, nie ujmując Trumpowi talentów i skuteczności, porównuje go bez zastanowienia do…..Andrzeja Leppera. To tak jakby porównać Katarzynę Cichopek z Meryl Streep. Perspektywą zwycięstwa miliardera straszy w audycji TOK FM, nieukrywający swej dezaprobaty dla kandydatury Trumpa, a może nawet nią przerażony, red. Jacek Żakowski. – To człowiek, który już teraz podzielił Amerykę, a szczególnie Partię Republikańską. Spośród najważniejszych przedstawicieli republikanów jest tylko jedna osoba, która go popiera, wszyscy inni są absolutnie przerażeni perspektywą jego zwycięstwa – tyle ma do powiedzenia o Trumpie prowadzący program tv ONET, liberalny Tomasz Lis, redaktor naczelny polskiej edycji amerykańskiego Newsweeka. Nawet prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista z UKSW, człowiek zdawałoby się znający amerykańską scenę polityczną daje na łamach Polsat News dowody swej stronniczości, nazywając Trumpa „tragedią dla świata pokoju”. W wywiadzie dla TVN 24 mówi wręcz: „Każdy, tylko nie Trump! Na szczęście – dodaje prof. Lewicki – Trump wyborów nie wygra”. Chętnie bym się z profesorem założył. I to o grube pieniądze. Obawiam się jednak, że prof. Lewicki pieniędzy nie ma i być może właśnie stąd wypływa jego niechęć do kandydata, którą – o dziwo! – uzasadnia jego perfidnym talentem przedsiębiorczym, umiejętnościami przywódczymi, ciężką pracą i zajmowaniem się sprawami bolesnymi dla z zwykłych ludzi. Taka mimowolna niekonsekwencja charakteryzuje większość ludzi owładniętych demonem poprawności politycznej, wiernością skompromitowanym ideałom lewicy, a przede wszystkim zwykłą zawiścią będącą fundamentem socjalizmów, demokracji i innych kolektywizmów. Niezbadane są meandry podziału ideologicznego w Polsce. Rację ma prof. Balcerowicz mówiąc, że mamy w kraju dwie lewice; prawicową, i lewicową. Obie one umiłowały sobie kokietowanie miernot i słabeuszy, z równoczesnym atakowaniem ludzi przedsiębiorczych, dzięki czemu nieudaczni politycy czują się potrzebniejsi, a tym samym lepsi. Na pewno rację ma Malinowska mówiąc, że zwykły Kowalski nie ma świadomości, iż w Polsce do władzy pchają się przeważnie ludzie bez pieniędzy, bez pomysłu na siebie, pozbawieni wyobraźni, a co gorsza bez wiedzy i doświadczenia. Czy to jest jedyny powód, dla którego perspektywa prezydenta – miliardera tych ludzi drażni? Z niechęci do bogatych – pisze Ludwig von Mises[1] – ludzie wolą rządy miernot gwarantujących wszystkim powszechną równość w biedzie i socjalizmie niż perspektywę wolności dającej chętnym i pracowitym niemal nieograniczone szanse zdobycia bogactwa. Świadectwem takiej postawy są rezultaty ostatnich polskich wyborów parlamentarnych i prezydenckich, po których Polska zawróciła z drogi do kapitalizmu i wraca powoli do PRL. [1] Zobacz: Ludwig von Mises, Ekonomia i polityka, przekł. M. Brzezińska, Fijorr Publishing. wyd II. Warszawa 2006