Juha, zawodowy komik, wspomina traumatyczne zdarzenie sprzed wielu lat, które wpłynęło na całe jego życie. Szkolna egzystencja pozostaje dla niego raną, która mimo upływu lat, wciąż boli. Usiłował grać w klasie rolę wesołka, za wszelką cenę pragnąc popularności i akceptacji. Odrzucił przyjaźń Tomasa, syna niemieckiej imigrantki, tylko dlatego, że postrzegano go jako klasową ofiarę. Juha po latach wciąż ma poczucie winy, pisze do niego listy, choć wie, że Tomas ich nie przeczyta. Próbuje się w nich jakoś wytłumaczyć, udzielić sobie przebaczenia. Dochodzi do wniosku, że całe jego życie, marzenia i zawód, jaki wykonuje, to prosta kontynuacja drogi szkolnego wesołka. Wciąż pragnie poklasku i akceptacji, ale przedstawienie się kończy, śmiech gaśnie, publiczność wychodzi, a on jak zwykle pozostaje w samotności. Posłuchaj, ty błaźnie;, szydził. Nagle zrobiłeś się taki zarozumiały! Uważaj ty dupku! I przycisnął mnie do drzwi. Podarł mi i koszulę, bolało jak cholera. Nie myśl sobie, że jesteś lepszy!syczał.Nie uważam, że jestem lepszy, wydusiłem z siebie. Puść mnie! Rzucił mnie na ziemię i wykręcił rękę. Jakbyśmy znów byli w Sävbyholm, jakby nic się nie stało, jakbyśmy wciąż byli dziećmi. Śpiewaj Trupy, trupy..., to cię puszczę! krzyczał. Liż podłogę! I śpiewałem. Śpiewałem. Lizałem i śpiewałem. Z twarzą przyciśniętą do podłogi, w mojej loży śpiewałem dla Stefana Larssona, dokładnie tak jak wtedy, gdy byłem mały. Trupy, trupy, wszędzie trupy.... Niesamowite! wołał Stefan i promieniał jak słońce.Niesamowite! Nic się nie zmieniłeś. Nie zmieniłeś się nic a nic!. Miał rację. Graliśmy te same role, co kiedyś. Tata Juhy wchodzi do kuchni w kalesonach. Ma na imię Bengt. Z rozporka wyłazi mu jedno jądro. Mama Juhy wzdycha i wygląda przez okno, żeby tego nie widzieć. Wygląda, jakby marzyła. O czym tak marzy? Choć o jednym, jedynym ranku bez owłosionego jajka na śniadanie.