Po lekturze "Dorzuć mnie do prezentu" spodziewałam się znaleźć w "Do Wigilii..." coś mniej więcej podobnego, powinnam była jednak poprzestać na tej pierwszej książce. "Do Wigilii..." to debiut autorki i być może dlatego jest taki słaby - błaha, nieprzekonująca historyjka, niby z życia wzięta, ale to życie z rzeczywistością nie ma wiele wspólnego. "Wielkie" problemy trwają tu tylko chwilę i dają się załatwić jednym telefonem, zdaniem czy gestem.
Autorka gromadzi główne postaci - dwóch mężczyzn i trzy kobiety - właściwie tylko po to, by pakować ich do łóżka w różnych konfiguracjach (niby pikantnych, ale poczciwie heteroseksualnych - kiedy Heniek ocenił Rafała jako "niezłe ciacho" już miałam nadzieję na nieoczekiwany zwrot akcji, ale nic z tego). Przy czym te łóżkowe wygibasy są takie jakieś bez sensu, chwilami miałam wrażenie, że oglądam jakieś soft porno, bo tylko w takich filmach logiczne jest, że skoro słabo się znający facet i babka znajdują się w jednym pomieszczeniu, to po kilku banalnych zdaniach nagle rzucą się na siebie i przerobią pół Kamasutry.
I jeszcze uch, och, otwarte zakończenie, bo główny bohater z jakąś laską na końcu jest, ale z którą? No z którą? Czytaj, czytelniku, część drugą! Ja tam pięknie dziękuję, jakoś mnie to nie obchodzi.