Opowieść zaczyna się całkiem niewinnie, czworo rozbitków życiowych spotyka się przypadkiem. Na dachu wieżowca, w Sylwestra. Każdy z nich przybył tam z zamiarem skończenia ze swoim marnym życiem, co jednak okazuje się nie takie łatwe, kiedy ma się towarzystwo. No bo jak tu skakać, gdy z tyłu krzyczą i poganiają? Nie ma atmosfery. Samobójstwo zostaje przełożone na inny termin, a bohaterowie muszą jakoś poradzić sobie z nadchodzącym, nieplanowanym Nowym Rokiem.
Wbrew pozorom książka bardzo optymistyczna, przepełniona humorem. Mottem dla niej powinien być cytat z Leca:'Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu.'