Sama okładka pierwszego zeszytu, gdzie człowiek zagląda paluchem pod własną skórę twarzy jest niesamowicie pokręcona. Odstraszająca, a jednocześnie pociągająca. Historia jest dosyć niepokojąca. Zaglądamy do wydziału psychiatrycznego, gdzie dochodzi do pożaru i sytuacji niemającej logicznego wyjaśnienia – otóż niejaki Declan Thomas posiada ciało, które nie produkuje ciepła! Jego temperatura ciała wynosi osiem stopni Celsjusza, co jest niemożliwe z punktu widzenia anatomii i lekarzy. Jakimś cudem żyje, chociaż nic nie mówi i wydaje się być nieobecny wśród ludzi...
Jego przypadkiem zainteresowała się Reece – pielęgniarka, która nie posiada męża ani dzieci. Postanawia się nim zaopiekować. Nie wie wówczas, co ją spotka trzymając Declana we własnym domu. I tutaj pozwolę się zatrzymać, bo historia szybko nabiera rumieńców i staje się psychodeliczną jazdą bez trzymanki. Jest to jeden z nielicznych horrorów, na którym dostałem gęsiej skórki i dreszczy. Okazuje się, że szaleńcy mają własny świat, gdzie nie ma kolorów, są za to potwory, krzywo poustawiane budynki i krew cieknąca rurami odpływowymi. Scenarzysta kręci się wokół zwykłych śmiertelników, którzy wiodą przeciętne żywoty a między osobnikami obłąkanymi, z przekrzywioną psychiką i zachowaniem na skraju szaleństwa. Ów dwa światy odwiedza pewien osobnik o imieniu Jaś, zwinny Jaś, który kojarzyć się będzie z wariatami. Wygląda jak krzyżówka Toada (z Marvela) z Jokerem (z DC). Totalny odmieniec z jakieś...