Biblii się nie czyta, Biblię się spożywa. Żeby się w niej rozsmakować, nie wystarczy przebiec oczami tekst. Są fragmenty, które trzeba rozgryźć, przełknąć i przetrawić. Jak widzę i słyszę, Biblię częściej się traktuje dzisiaj jako źródło pobożnych memów, niż superkaloryczną strawę duchową.
Dlatego pozwoliłem sobie wziąć na warsztat kilkadziesiąt fragmentów, zdań a nawet pojedynczych słów i przyjrzeć się im wzrokiem nieco bardziej przenikliwym. Zaznaczyć jednak muszę, że mój warsztat nie ma charakteru naukowego. Jestem po części dziennikarzem, w jakimś stopniu publicystą, gonię za sensacją, a być może nawet poklaskiem. Zamieszczone tutaj teksty publikowałem na ściankach mediów społecznościowych i w świecie wirtualnym. Proszę więc potraktować rzecz całą, nie jak podręcznik, ale jako fakt-book – książkę mniej lub bardziej przypadkowo zestawionych faktów, po lekturze których Czytelnik choć z rzadka pomyśli „aha!” i z przyzwyczajenia zacznie szukać buttona z bladym napisem „Lubię to”.