Jak gdybym odpalał Tv Puls w sobotę o godzinie 20:00. Niczym oglądanie serialu, za którym nie przepadasz, ale i tak śledzisz losy seksownej prywatnej detektyw. Absurdalna, nieszkodliwa fabuła jest obiektem drwin, ale masz jakiś ,,fun'', bo wewnętrzny dzieciak podpowiada: bez obaw, wiesz że to fikcja, nie ma co się denerwować. I śledzisz naiwny wątek poszukiwawczy. Dowiadujesz się, że panna Baldwin dostaje zlecenie, by namierzyć byłego astronautę, aby go ściągnąć do firmy, która boi się, że bez niego nie będzie kontraktu z Japończykami. Ilość schematów i chimerycznych sztuczek, z których korzysta scenarzysta bawi do rozpuku, i mimowolnie, cieszysz się z głupkowatej fabuły, zdajesz sobie sprawę, że liczysz na więcej tanich chwytów, chcąc przewidzieć, ile jeszcze ,,zła'' wyrządzi osoba, która to napisała. I tak śmieje się pod nosem, nie skaczę po kanałach - śledzę to żałosne dochodzenie, czekając, czym mnie jeszcze zaskoczy - od początku do końca nie potrafię traktować fabuły poważnie, więc rozluźniam mięśnie i delektuję się wizją niedorzecznej akcji poszukiwawczej prowadzącą do Włoch. Bo w ostatecznym rozrachunku żałujesz, że słoneczna Wenecja zostaje pożarta przez kiepski scenariusz i wiesz, że masz dość i bohaterki, i postaci pobocznych, kosmologicznych bzdur i tego całego zamieszania z firmą.